Dzisiaj zdobędę się na jedno z najbardziej szczerych wyznań, jakie zdecydowałem się kiedykolwiek ujawnić na swoim blogu. A mianowicie… od trzech miesięcy mam kochankę. Tak, nie przesłyszeliście się – kochankę.  Jest piękna, rozśpiewana, niebywale zgrabna i cholernie mocno na mnie działa! W zasadzie kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że przepadłem z kretesem, bowiem w tym jednym momencie dopadło mnie uczucie tak krystalicznie czyste, tak mocne i nieudawane, że poczułem się jak pryszczaty sztubak, co to zakochuje się od pierwszego wejrzenia w koleżance z klasy. Jest tylko jeden problem: nie wiem jeszcze, jak powiem o niej swojej żonie.

A myślałem, że kryzys wieku średniego dopadnie mnie jednak nieco później. Najpewniej po pięćdziesiątce, kiedy będę już nieco omszałym panem z wielkim brzuchem, maskującym łysinę układaniem fryzury „na pożyczkę”, z długimi włosami wystającymi z ucha i krzaczastymi brwiami. Tak sobie wyobrażam siebie za kilka lat. Obstawiałem, że będę częstym gościem w nocnych klubach, w których z miną oślizgłego satyra będę proponował młodym dziewczynom drinki, starając się mówić do nich jak najbardziej młodzieżowym językiem i przekonując, że ich rówieśnicy to w gruncie rzeczy gówniarze. Myślałem też, że będę ujmował sobie tak z piętnaście lat i twierdził, że dopiero co skończyłem trzydziestkę, a  w ogóle to znam paru sławnych ludzi, o!

A jednak… miłości i śmierci nie przewidzisz, o nie! Choć muszę przyznać, że moja żona także jest piękna i podoba się większości facetów, ale jednak – znam ją dobrze od kilkunastu lat, zatem w przypadku mojej nowej miłości zagrał po prostu efekt świeżości…I tak oto, na początku października zakochałem się bez pamięci w słodkiej i pełnej seksapilu dziewczynie, którą od tej pory uważam za jedną z najpiękniejszych istot na świecie.

I jeśli moją żoną, ukochaną i ubóstwianą przeze mnie jest stolica Francji, czyli Paryż, to cudownie eteryczna i zmysłowa kochanka nazywa się Hawana!

Mój Boże, jak ona mi się podoba. Toż jest przecież klasycznym przykładem piękna! Na dzień dobry oszałamia swoja architekturą – tymi wszystkimi detalami, łukami, zdobieniami i podcieniami, które sprawiają, że można godzinami chodzić z zadartą w górę głową, a i tak się nie napatrzymy na te wszystkie cuda. Hawana oszałamia także kolorami elewacji, które w zestawieniu ze starymi, równie kolorowymi i stylowymi Cadillacami i pojazdami z lat 40. i 50. XX wieku tworzą niezwykłą mieszankę, występującą tylko w jednym miejscu na naszej planecie.

Trzeba też jej to przyznać, że ślicznotka lubi błyskotki. Ba – i to nie byle jakie, bo są to rodowe klejnoty, które mamią z daleka swoim blaskiem. Weźmy taką Starą Hawanę – plątaninę urokliwych uliczek, zaułków, placyków i skwerów. Wiecznie zatłoczoną, pełną turystów, naganiaczy, ale i oszałamiającą swoją urodą. Tutaj co rusz odkrywamy kolejne miejsca, w których – niczym w drogich kamieniach szlachetnych – zakochujemy się od pierwszego wejrzenia. Bezwstydnie piękny Plaza Vieja z kolorowymi kamienicami z podcieniami, kryjącymi małe bary kuszące zimnym piwem, zielony i zadrzewiony Plaza de Armas, dostojny Plac Katedralny czy też Parque Central z ławkami i palmami posadzonymi w otoczeniu monumentalnych i nieprzyzwoicie drogich hoteli.

Co róg to inny widok, co ulica to kolejne wrażenia i następny okrzyk zachwytu. Hawana zaskakuje co rusz: a to niesamowitą czekoladziarnią Casa del Chocolate, a to apteką Farmacia Taquechel z wystrojem z XIX wieku, kilkunastoma kościołami, pomnikiem Wagabundy przy Plaza de San Francisco, czy też obleganym przez turystów barem El Floridita, w którym niegdyś, przez kilka lat, regularnie co wieczór upadlał się, równie zakochany w Hawanie jak i ja, słynny pijus i jeszcze bardziej słynny pisarz Ernest Hemingway.

Ale kochanka skradła mi serce także dzięki temu, że jest pełna energii, niespożytego wigoru, południowego temperamentu, a dodatkowo wręcz kipi muzyką, czym nęci mnie równie skutecznie co Salma Hayek czy Penelopa Cruz (w których zresztą także jestem nieszczęśliwie zakochany). I tak oto ulica Obispo (główny handlowy deptak Starej Hawany) i sąsiednie uliczki, po których w ciągu godziny przechodzą tysiące ludzi, tętnią energią i tańcem, a przede wszystkim głośno wybrzmiewają radosną muzyką, którą słychać tutaj dosłownie wszędzie. Z każdej, nawet najmniejszej knajpki dochodzą dźwięki „Guantanamery” i innych latynoamerykańskich standardów, a także piosenek znanych z filmu „Buena Vista Social Club” – granych z towarzyszeniem gitar, marakasów i obowiązkowej trąbki. Oczywiście na żywo, a jak! Nasze zespoły discopolowe nagminnie grające z playbacku, tutaj za karę za takie praktyki wywieźliby w siną dal, poza obręb miasta w ciasnym bagażniku starego Cadillaca, najlepiej z wilczym biletem.

Ale ta skubana trzpiotka uwiodła mnie jeszcze czymś innym. A mianowicie swoją naturalnością. Jej stroje, choć kuszące feerią barw wszelakich, nie są tak wymuskane i wycyzelowane w każdym calu, jak ubrania jej równolatek z Zachodniej Europy… Ba, jej modowa nonszalancja czy choćby niechęć do cerowania dziur w kolorowych sukniach, odróżniają ją od wymuskanych w każdym calu pięknych kobiet z Francji czy Hiszpanii. I tak oto na ulicach starej Hawany musimy się przygotować na obrazy w rodzaju rozwalających się kamienic, sypiących się tynków, czy nawet widok sterty gruzów pozostałych po zawaleniu się budynków.

Niestety, te piękne rezydencje, niegdyś odebrane przez Fidela Castro burżujom oraz wszelkiej maści arystokracji, a następnie oddane Kubańczykom na mieszkania komunalne, przez lata popadały w ruinę. Ale na szczęście akurat na terenie Starej Hawany widać, że ostatnimi czasy remontuje się je na potęgę. Można się tylko domyślać jak miasto będzie wyglądać za kilkanaście lat, kiedy już wszystkie te perełki zostaną odbudowane.

W końcu wreszcie moja luba nie jest napompowana, naciągnięta do granic możliwości i nie musi poprawiać na siłę urody skalpelem jakiegoś telewizyjnego lekarza-celebryty. Nie drażni ustami ogromnymi jak u glonojada albo wielkimi cyckami wylewającymi się w biustonosza i nakrapianymi kiczowatym brokatem. Nie jest też przesadnie wymuskana i nie pachnie nieprzyzwoicie drogimi perfumami, a więc w Hawanie nie czujemy się jak na obrazku z kiczowatej pocztówki rodem z niemieckich starówek, gdzie każda płytka chodnikowa jest położona z zegarmistrzowską dokładnością i nawet z lupą przy oku nie znajdziemy choćby jednego śmietka zalegającego na wymuskanym trotuarze.

Niestety, dostęp do mojej lubej mam ściśle reglamentowany. Za każdym razem kiedy chcę ją zobaczyć i zachwycić się jej wdziękami, muszę nabyć wizę do kraju w którym na co dzień mieszka ta piękność. Choć ostatnim razem moje męki oczekiwania zostały skrócone do minimum, a pośrednik wizowy – firma aina.pl – zapewne widząc moją ogromną tęsknotę do Hawany, zapewnił mi upragnioną wizę błyskawicznie i w zasadzie bez wychodzenia z domu. Miłość ma wielką siłę!

A zatem ogłaszam publicznie – od października mam piękną kochankę. Gorącą jak kubańskie słońce, ponętną jak karaibskie niebo, roztańczoną, rozśpiewaną i obdarzoną temperamentem godnym południowych, rozerotyzowanych dziewcząt.

A Paryż? No cóż, żonę też mam pierwsza klasa. Ale w końcu można przecież kochać dwie kobiety naraz, czyż nie…?

Tutaj przeczytasz o samochodach na Kubie.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach podróżniczych. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj

 

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj