Zanim zacznę rozwodzić się z zachwytem nad największą atrakcją turystyczną Królestwa Jordanii, muszę niestety zdobyć się na wyznanie, przez które mogę zostać uznany przez część z was za łajdaka i drania. Ba, obawiam się nawet, że niektóre panie mogą się na mnie śmiertelnie obrazić. I ja je doskonale rozumiem, ale cóż mogę poradzić na to, że od urodzenia mam szczególną słabość do ładnych kobiet i jestem im w stanie wybaczyć dużo, dużo więcej niż tym, których uroda na mnie nie działa?

Co gorsza, ładna buzia przesłania mi często niektóre wady obiektu mojej adoracji, przez co ich nie zauważam albo sam przed sobą udaję, że ich nie ma. Wiem, że liczy się głównie ciekawe wnętrze i piękny umysł, ale też mam swoje słabości, więc faktem jest, że ładne dziewczyny mają u mnie fory… i już. Nawet jeśli dzieje się to podświadomie. Po wizycie w Petrze wiem też, że ta sama zasada działa u mnie w odniesieniu do pięknych miejsc. I że mam ogromną słabość do tych najbardziej urodziwych. Ba – i najwyraźniej największą miętę czuję do… cudów świata!

Bo Petra takim cudem jest. I to dosłownie. W 2007 roku odbyło się ogólnoświatowe głosowanie, w którym uczestniczyło 90 milionów osób z całego globu. Wyłoniło ono listę „siedmiu nowych cudów świata”. I wiecie co? Obok Wielkiego Muru Chińskiego czy też pomnika Jezusa w Rio de Janeiro, w tym prestiżowym rankingu znalazła się właśnie jordańska Petra! Zatem podobnie jak tracę na chwilę głowę gdy widzę przed sobą zjawiskowo piękną dziewczynę, tak samo od momentu gdy wjeżdżając autobusem od strony Ammanu ujrzałem panoramę Petry… wiedziałem już, że to jest co najmniej zauroczenie. Bo kiedy przed Wadi Musa i naszym oczom ukazuje się taki oto widok –  nie ma na to mocnych.

No właśnie, Wadi Musa. To właśnie tutaj musimy dojechać jeśli chcemy zwiedzić Petrę. To małe, typowo jordańskie miasto będące przedsionkiem naszej atrakcji i żyjące głównie z turystyki. Wszędzie są hotele, pensjonaty, restauracje, kantory i bary… a jednocześnie Wadi Musa ma przyjemny, małomiasteczkowy klimat który sprawia, że można tam poczuć zwykłą, codzienną atmosferę Jordanii. Ale i tak wszystkie tutejsze drogi prowadzą do dolnej część miejscowości, gdzie ulokowała się brama do Petry.

A co to właściwie jest, zapytasz mnie pewnie Drogi Czytelniku, jeśli nigdy wcześniej nie słyszałeś o tym miejscu. Otóż Petra to miasto założone jeszcze w czasach przed Chrystusem przez Nabatejczyków – starożytny lud przybyły z Półwyspu Arabskiego. Położone w skalnej dolinie górskiej przez lata skrywało swoją tajemnicę dzięki temu, że prowadziła tutaj jedna, jedyna droga: przez wąwóz As Sik. A największą tajemnicą Petry jest to, że została ona wykuta w skale i do dzisiaj możemy tu obejrzeć dziesiątki monumentalnych budowli, które przetrwały ponad 2000 lat i wciąż robią piorunujące wrażenie.

Na początku docieramy zatem do wielkiego pawilonu, w którym mieści się brama do starożytnego miasta i Centrum Informacyjne. Ale kiedy już obejdziemy kiczowate stragany, obejrzymy niewielką wystawę na temat tego miejsca i dojdziemy do kasy biletowej… odkryjemy niestety pierwszą wadę Petry. Bowiem tak jak często zjawiskowo piękne dziewczęta doskonale znają swoją wartość i mają świadomość własnej urody, tak i nasza jordańska ślicznotka potrafi się cenić, oj, potrafi… A raczej to jej gospodarze nadzwyczajnie wyceniają jej piękno i zdając sobie sprawę ze skarbu jakim im się trafił, wywindowali cenę jednodniowego biletu wstępu do 50 JOD, czyli równowartości naszych… 280 złotych! Mają rozmach skurczybyki. I choć wystarczy dopłacić jedynie 5 JOD więcej (czyli około 28 złotych), ażeby cieszyć się zwiedzaniem miasta przez dwa dni, to jednak przyznam, że to jedna z najdroższych atrakcji turystycznych za jakie musiałem zapłacić podczas swoich podróży. Ale jak już wspomniałem, ładnym wybacza się więcej, więc uległem swojej słabości i kupiłem bilet wstępu do Petry.

A gdy znalazłem się w szerokiej dolinie i zacząłem iść coraz dalej i dalej w jej głąb… oczy z wrażenia otwierały mi się coraz szerzej, a ja poczułem, że z każdym krokiem zakochuję się w tym miejscu bez pamięci i jestem zupełnie bezsilny wobec jego urody. Spacerujemy sobie zatem pośród gór i formacji skalnych dookoła i co chwila mijamy kolejne, wyrzeźbione w czasach starożytnych budowle. Misternie rzeźbione, porażające swoim ogromem i skalą oraz urzekające piaskowym kolorem. Na początku mijamy skały Dżina oraz wielki obeliskowy grób. Obrazu doliny dopełniają Beduini jeżdżący dostojnie na koniach w jedną i drugą stronę. Ale to zaledwie preludium do tego, co czeka nas za chwilę. Nasza ślicznotka jest jeszcze częściowo ukryta w cieniu i nie pokazuje nam pełni swojej urody, choć już podskórnie czujemy, że może być ona zjawiskowa.

Bowiem największe atrakcje Petry zaczynają się po jakichś 700 metrach od wejścia, kiedy trafiamy na początek wąwozu zwanego As Sik. Panie i panowie: to jest  właśnie moment, kiedy nasza piękna pani wychodzi z cienia. Czeka nas dobre pół godziny spaceru wąską drogą, między wielkimi skałami szczelnie kryjącymi wąwóz.

Żadne słowa i żadne zdjęcia nie oddadzą tajemniczego klimatu, który tutaj panuje i tych niesamowitych kolorów piaskowca mieniącego się w ostrym, jordańskim słońcu. Mimo że jestem oddanym fanem naszego poczciwego zakopiańskiego Wąwozu Kraków, to jednak po wizycie w Petrze muszę przyznać, że As Sik znacznie przewyższa go urodą. To bezwzględnie najpiękniejsza część tego starożytnego miasta.

Choć… tutaj właśnie ujawniają się kolejne wady naszej ślicznotki. A są nimi małe pojazdy konne, którymi podróżuje ta leniwa część zwiedzających. Otóż Petrę możemy zwiedzać wyłącznie pieszo lub malutkimi zaprzęgami, które dosłownie co chwila mijają nas po drodze. Jeśli słyszymy dźwięk gwizdka który dochodzi nas zza zakrętu, znaczy to, że należy zatrzymać się i przytulić do skalnej ściany, bowiem za moment koło nas przejdzie z całkiem sporą prędkością mały zaprzęg dwóch koników poganiany batem przed Beduina, a w niewielkim powozie będzie siedziała dwójka turystów, którzy w ten sposób zdecydowali się zwiedzać Petrę.

Niestety, dźwięk gwizdka słyszymy tutaj z częstotliwością minuty lub dwóch, zatem po jakimś czasie staje się to uciążliwe, a że człowiek ma raczej złośliwą naturę, toteż zaczynamy życzyć leniwcom w powozach porannych zakwasów w tylnych częściach ich ciała, co jest raczej nieuniknione, bo pojazdy skaczą po kamieniach wesoło w górę i w dół wraz z ich pasażerami stłoczonymi w środku…

Kolejną część opowieści o Petrze przeczytasz klikając TUTAJ

Nowe opowieści z moich podróży przeczytasz w dwóch częściach książek „Miejsce Za Miejscem, czyli podróże małe i duże”. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj