• Miejsce ataku: restauracja Hashem w Ammanie, stolicy Jordanii.
  • Cel ataku: pan Stanisław z Polski, lat 55, zaciekły mięsożerca.
  • Środki użyte w walce: działa z kulek falafela i hummusu oraz naboje z kiszonych ogórków i rzodkwi.
  • Wynik walki: miażdżące zwycięstwo kucharzy z restauracji Hashem oraz ostateczna kapitulacja pana Stanisława z Polski.

W zasadzie rozpocząłem ten artykuł od końca. Albowiem raport tej treści winien pojawić się na końcu tego tekstu. Ale potraktujcie to jako fanaberię autora, bo tak naprawdę cała opowieść o dramatycznej walce zbrojnej zaczyna się następująco:

Poznajcie pana Stanisława z Polski. Średniego wzrostu, krępego, z wystającym brzuchem i sumiastymi wąsiskami. Największą pasją pana Stanisława, oprócz oglądania w telewizji programów wojennych, jest jedzenie mięsa. Należy on do tych, dla których tłusta golonka, sznycel na pół talerza czy też pęto kiełbasy podwawelskiej są równie ważne co oddychanie. Jednocześnie gardzi warzywami i owocami. Wyśmiewa się z ogórków i pomidorów, sałata jest dla niego niewidzialna, surówkę jadł może ze dwa razy w życiu i w zasadzie bojkotuje od lat wszelką „zieleninę” na talerzu. „A co ja jestem królik, żeby sałatę jeść” – rechocze rubasznie pan Stanisław podkręcając wąsa za każdym razem, gdy ktoś go o to pyta.

W zasadzie z jarzyn, na zasadzie wyjątku, dopuszcza tylko ziemniaki. Przy czym w jednej chwili wzburza się i mocno najeża, gdy dowiaduje się, że ktoś w jego otoczeniu nie je mięsa. Od razu wstępuje na ścieżkę wojenną i czuje się w obowiązku upominania wegetarianina o wyższości diety mięsnej. Z zajadłością w głosie karci rozmówcę, twierdząc, że ten zapewne niedługo umrze – wszak tłuste golonki, schabowe, sznycle i zrazy to życie. A bez mięsa życia nie ma! Nie funkcjonuje!

Ale los bywa przewrotny. Okazało się bowiem, że pewnego wieczoru, w stolicy Jordanii czyli Ammanie, nasz bohater poległ w swojej ostatniej, dzielnej mięsnej  bitwie… Jak do tego doszło? Ano, w towarzystwie swoich znajomych oraz (wiernej) żony Jadwigi, nasz wojownik poleciał pewnego jesiennego dnia do tego egzotycznego kraju na Bliskim Wschodzie. Po 25. sezonie wakacyjnym przeleżanym na plaży w Mielnie, pan Stanisław zbuntował się i zapragnął zmienić coś w swoim życiu. Efektem tego był właśnie ta szalona eskapada tanimi liniami do stolicy Jordanii. Przed wylotem nasz podróżnik (wszak nie w ciemię bity) szukał w internecie polecanych na miejscu jadłodajni. I jakby nie sprawdzał, to zawsze na pierwszym miejscu wyskakiwał mu bar Hashem. Zapisał sobie adres i oto dziś wieczorem, na czele znajomych oraz (wiernej) żony Jadwigi, dumnie stanął przed wspomnianą restauracją.

Wnętrze baru Hashem

To teraz kilka słów wyjaśnienia. Hashem znajduje się w samym centrum Ammanu, tuż przy gwarnej i zakorkowanej ulicy. Wejście oznacza skromny, zielony szyld. Bar (bo w sumie restauracja to trochę za dużo powiedziane) powstał w 1952 roku i od tamtej pory cieszy się niesłabnącą popularnością, zatem czasem ciężko jest tutaj znaleźć wolny stolik. Ceny są niskie, co dodatkowo ma wpływa na ogromną popularność tego miejsca. Menu jest bardzo ograniczone: można zamówić jedynie kulki smażonych falafeli (to rodzaj kotlecików na bazie ciecierzycy lub bobu smażonych na głębokim tłuszczu), hummus z dużą ilością oliwy z oliwek, a do tego arabskie chlebki, ostry sos harissa (z czerwonych papryczek chili) oraz kiszone warzywa i skrojone pomidory. Wszystko w 100% wegetariańskie i typowe dla kuchni Bliskiego Wschodu.

Falafele w Hashem we własnej osobie

Ale nasz pan Stanisław tego nie wiedział, bo i skąd? Dlatego wraz ze znajomymi dumnie zajął wolny stolik na samym środku lokalu. A ponieważ język angielski nie był ich domeną (podobnie zresztą jak i obsługi baru) a w międzyczasie zauważyli, że wybór dań jest mocno ograniczony i wszyscy zamawiają to samo, zatem na migi poprosili o to, co jedzą sąsiedzi przy stoliku obok. Ponieważ w Hashem na jedzenie oczekuje się tylko chwilę, zatem wkrótce na ich stole stanęło się kilka talerzy wypełnionych orientalnymi przysmakami. I wtedy właśnie w głowie pana Stanisława pojawiła się dramatyczna i zatrważająca myśl, że… to nie jest mięso!

Hummus w barze Hashem

Nasz bohater w jednej chwili poczerwieniał, nabzdyczył się niczym indyk, resztki włosów na głowie stanęły mu dęba i zrozumiał, że znalazł się w podstępnej pułapce! Wróg w postaci sympatycznych kucharzy z baru Hashem zwabił go fortelem do tego miejsca, ażeby zadać decydujące, zdradzieckie uderzenie! Na początku nasz pan Stanisław chciał uciekać, jednakże po chwili górę wzięła jego natura wojownika oraz praktyczne podejście do życia. W końcu:” zamówione-zapłacone”, a poza tym po kilku godzinach lotu był głodny jak wilk. Postanowił zatem skosztować tej wojennej cykuty, jednocześnie obiecując sobie w skrytości, że po wyjściu stąd czym prędzej znajdzie jakiś pierwszy lepszy lokal serwujący habaninę i w końcu porządnie się naje.

Ostrożnie spróbował hummusu. O dziwo, okazał się być… bardzo smaczny! Kremowa, doskonale doprawiona pasta na bazie ciecierzycy i tahini, z dużą ilością oliwy na wierzchu, wręcz rozpływała się w ustach. Kiszone warzywa pod postacią różowej rzodkwi i ogórków też były pyszne. Na końcu pan Stanisław Waleczny zdobył się na największe wojenne bohaterstwo i…. ugryzł kawałek ciepłej, brązowej kulki, czyli falafela – największego przysmaku Bliskiego Wschodu. Poczuł w ustach doskonale doprawioną ziołami i orientalnymi przyprawami chrupiącą masę i wręcz doskonały smak, niezmienny od blisko 70 lat, bo przecież tyle liczy sobie restauracja Hashem. Zagryzał kolejne porcje falafela ciepłymi chlebkiem arabskim, maczając go od czasu do czasu w piekielnie ostrym sosie harissa… i czuł się jak w niebie. I tylko (wierna) żona Jadwiga zerkała na niego ze zdumieniem i niedowierzaniem, bo po raz pierwszy w życiu widziała swojego małżonka delektującego się czymś innym niż mięso.

Tego dnia nasz bohater legł pod ostrzałem pysznych potraw bezmięsnych. Przegrał tę walkę sromotnie, ale nie ma się co dziwić, moi drodzy. Albowiem i ja polecam z całego serca wizytę w restauracji Hashem – w której zjemy najlepszy hummus i spróbujemy najlepszych falafeli w całej Jordanii.  O czym zaświadczam ja oraz dzielny pan Stanisław, polecając ten lokal z całego serca.

Adres: Restauracja Hashem, King Faisai Street, Amman.

TUTAJ przeczytasz o jordańskiej Petrze i o tym dlaczego jest cudem świata.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj