Drogi czytelniku! Jeśli podczas lektury tego tekstu jesteś akurat w trakcie jedzenia, to mam do ciebie prośbę: odłóż  na chwilę na bok swój talerz ze schabowym, zupkę chińską, paczkę z chipsami, kanapkę, batona lub to, czym aktualnie się zajadasz. I potraktuj moje ostrzeżenie poważnie. Bo za chwilę przypomnę pewną słynną scenę z filmu, której obejrzenie może sprawić, że ten biedny, żylasty schaboszczak i napakowana glutaminianem sodu zupka z Chin wrócą ekspresowo z twojego żołądka na talerz lub, nie daj Boże na podłogę.

Pamiętacie film „Sens życia według Monty Pythona”? I scenę z restauracji, w której Pan Gruby zamawia kolejne potrawy i zajada się nimi bez opamiętania, co jakiś czas tylko zwracając zawartość żołądka do wiadra, o które poprosił kelnera podczas składania zamówienia? Ale niestety, nawet najokazalszych rozmiarów brzuch jest w stanie pomieścić tylko określoną ilość jedzenia, zatem po spożyciu „miętowego opłatka” na koniec wieczerzy, wiecznie nienażarty Grubas pęka z przejedzenia. A zresztą – przypomnijcie sobie ten krótki skecz:

Dlaczego wspomniałem o tej scenie? Ano dlatego, że kiedy byłem przez jeden dzień w stolicy Meksyku, niewiele brakowało, żebym skończył jak Grubas z tego filmu. Jadłem, ba – zażerałem się non stop, pochłaniając kosmiczne wręcz ilości jedzenia i nawet kiedy byłem już najedzony to i tak zatrzymywałem się przy ulicznych straganach, żeby kupować kolejne smakołyki. Powód tego był prozaiczny: po prostu kuchnia w Meksyku jest cholernie, ale to cholernie smaczna.

tamales5

Na moje usprawiedliwienie przemawia też fakt, że w tym kraju jedzenie jest wszędzie. Dosłownie! Tysiące straganów i straganików kuszą cię zarówno wyglądem potraw, jak i zapachami, które są równie obłędne, co tutejsze smaki. Kłęby dymu unoszą się nad stoiskami, a dźwięk obijanych o siebie garnków wabi przechodniów równie skutecznie jak ponętne Syreny kusiły marynarzy egzotycznych mórz. Dookoła tych przybytków stoją grupki Meksykanów, bezwstydnie zajadających się smakołykami. Nie masz najmniejszych szans, o nieszczęsny, ażeby ominąć te jadłodajnie, bo tutaj wręcz się o nie potykasz. A gdy do tego jeszcze wyjdziesz na miasto głodny, to zapewniam cię, że wcześniej czy później na pewno skusisz się na te rarytasy. I będzie to dla ciebie początek wielkiej, kulinarnej przygody.

tamales3

Bowiem kuchnia meksykańska  to kuchnia jedyna w swoim rodzaju. Oryginalna, wyjątkowa, niepowtarzalna, a przede wszystkim: niesamowicie smaczna. No i bardzo ostra, bowiem to właśnie w Meksyku ponad wszystko kocha się… paprykę! W setkach odmian, kolorów i rodzajów. Na każdym targowisku to papryka jest niekwestionowaną królową i właśnie paprykę masowo kupują tutejsi mieszkańcy – oczywiście im bardziej ostrą, tym lepiej. A potem faszerują nią jedzenie i robią na jej bazie specjalne, zawiesiste i piekielnie ostre sosy zwane salsami, bez których Meksykanie nie wyobrażają sobie jedzenia. Żeby nie było, że nie ostrzegałem…

tamales2

Drugim podstawowym składnikiem meksykańskich potraw jest kukurydza, a raczej mąka kukurydziana, na której bazie robi się tutaj wszystkie placki. I tak oto przy każdym stoisku w Meksyku będzie na pewno stać mała prasa, na której wyrabia się niewielkie i okrągłe placuszki, zwane tacos. To właśnie one są podstawą tutejszej diety. A zatem zamawiamy trzy, cztery lub więcej tacos i wybieramy sobie farsz, który ląduje nam na placku. Może to być smażona kiełbaska chorizo, kawałki kurczaka, długo duszona wołowina, wieprzowina czy też podroby, które są jednym z tutejszych przysmaków.

Dla mnie najsmaczniejsza okazała się szarpana wołowina w sosie mole, który przyrządza się na bazie papryczek chili i… czekolady. O mój Boże, jakie to było dobre!

tamales6

Farsz, zwykle przemieszany ze świeżą kolendrą, duszoną cebulką i skrawkami papryki, ląduje na naszym placuszku prosto z dymiącej patelni, a my dodatkowo możemy sobie polać na to zieloną lub czerwoną salsę, a także tłustą śmietanę. Potem już tylko zawijamy tacos w rulonik… i zjadamy, przekraczając w momencie pierwszego kęsa magiczną bramę do królestwa rozkoszy podniebienia. Oczywiście nie używamy sztućców, posługując się wyłącznie dłońmi, co zresztą nikomu tutaj nie przeszkadza. Sztućce to zresztą jakiś wydumany wymysł arystokracji. Do diabła z nimi!

tamales9

Większy głód? No to skuś się na quesadilla, czyli duży placek z masy kukurydzianej, smażony na patelni. Najczęściej występuje wersja z roztopionym serem, ale ja zakochałem się w quesadilla z grzybami. Niebo w gębie, aj, aj! A jeśli będąc w Meksyku zatęsknisz za smakiem „swojskiego” kebabu i zakręci ci się łezka w oku na wspomnienie, jak to o czwartej nad ranem podczas powrotu z imprezy jadłeś taki kebab w jakimś podłym barze na polskim dworcu, to z pewnością spodoba ci się burrito – nadzienie z mięsa, czerwonej fasoli, duszonych warzyw i ryżu zwinięte szczelnie w placek tortilli. Nazwa pochodzi od słowa burro, czyli osioł. I rzeczywiście – trzeba być osłem, żeby tej potrawy nie spróbować. Zatem spróbowałem i tego, a co!

No i jeszcze tamales. Przyznam, że kupiłem ten przedziwny „baton” w ciemno, bo sprzedawca posługiwał się językiem angielskim równie biegle jak ja hiszpańskim, zatem nie zrozumiałem ani jednego słowa, które do mnie mówił. I co się okazało? Ano, w wielki liść z kolby kukurydzy była zawinięta masa z mąki kukurydzianej pomieszana z kawałkami kurczaka. Idealna przegryzka i… podobno jedna z najstarszych potraw meksykańskich, znana i lubiana także w Peru.

Skoro jesteśmy przy przegryzkach, to warto jeszcze wspomnieć gorditę, czyli placek z grubego ciasta kukurydzianego, smażony w głębokim tłuszczu i nadziany mięsno-warzywnym farszem. Kalorii ma to pewnie z tysiąc, bo niestety i w tym przypadku sprawdza się zasada, że im coś jest smaczniejsze, tym bardziej niezdrowe… A do diabła z tym, podobnie jak ze sztućcami.

tamales8

Zatem moją wizytę w stolicy Meksyku będę wspominać głównie jako jedno wielkie żarcie. Czas wypełniony pochłanianiem kolejnych i kolejnych porcji ulicznego jedzenia oraz notorycznego popełniania grzechu obżarstwa totalnego! I jednocześnie chwile pełne rozkoszy i przyjemności nieporównywalnych z niczym innym, bo kuchnia w Meksyku jest genialna i basta! I uwierzcie mi – gdyby pod koniec dnia ktoś podał mi na tacy miętowy opłatek i jakimś cudem wcisnąłbym go do swojego żołądka – zapewne pękłbym na tysiące kawałków niczym opasły i wąsaty Grubas ze skeczu Monty Pythona.

TUTAJ przeczytasz o tym, czym są cygara na Kubie i dlaczego ta wyspa z nich słynie.

Inne opowieści z moich podróży przeczytasz w książkach: „Miejsce za miejscem, czyli podróże małe i duże” oraz w jej drugiej części. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj

————————————————————————————————————-