Jeśli spodziewacie się tekstu o ognistym tangu lub też wywodów na temat „boskiego Buenos” uprzedzam, że możecie się rozczarować. Ale radzę wam jednak przeczytać dalszą część tego tekstu, bo dziś opiszę chyba najbardziej dziwne i na swój sposób przerażające miejsce, do jakiego trafiłem w stolicy Argentyny. Panie i panowie, przygotujcie się na wizytę w bardzo niecodziennym sklepie!

Coś takiego jest w lalkach, co przeraża ludzi. Pamiętam, że kiedy forsowałem pomysł, żeby umieścić zdjęcie głowy manekina z przesadnie pomalowanymi ustami na okładce ostatniej płyty zespołu w którym śpiewam, moi koledzy przyjęli ten pomysł z mieszanymi uczuciami, twierdząc, że to zniechęci potencjalnych nabywców… I coś w tym jest, skoro do dzisiaj mam (i zapewne część z was też) dreszcze na wspomnienie złego golarza Filipa z „Akademii Pana Kleksa”, który podrzucił lalkę Adolfa do szkoły prowadzonej przez Ambrożego Kleksa. Zresztą – ten motyw przewija się w wielu strasznych książkach i filmach, zatem coś musi być na rzeczy.

I kiedy zupełnie przypadkowo zobaczyłem witrynę pewnego sklepu mieszczącego się z starej hali w urokliwej dzielnicy San Telmo w Buenos Aires, dowiedziałem się o sobie dwóch rzeczy:
– że Leon Niemczyk w roli demonicznego golarza Filipa musiał nieźle pokręcić mi psychikę w sali kinowej jakieś trzydzieści lat temu i aż dziw, że po wyjściu z kina nie sikałem w prześcieradła przez kolejne pięć lat, skoro ta wystawa sklepowa podziałała na mnie tak silnie,
– a także to, że muszę mieć na pewno w sobie spore pokłady masochizmu, bowiem spędziłem w tym przedziwnym miejscu jakieś pół godziny, nie mogąc oderwać się od oglądania.

A tym miejscem był „Los juguetes de Tati” – najbardziej dziwny i pokręcony sklep Buenos Aires, w którym kupić można… tylko i wyłącznie stare lalki oraz porzucone i mające nawet kilkadziesiąt lat zabawki. Jednak na początku muszę opisać starą halę targową San Telmo. Piękna, zabytkowa, z monumentalnymi żeliwnymi zdobieniami koło sufitu, jest ulubioną miejscówką nie tylko ludzi żądnych wrażeń kulinarnych (za sprawą wielu restauracji, które się tutaj ulokowały), ale przede wszystkim znana jest dzięki handlarzom staroci, którzy wiele lat temu opanowali część budowli. Warto tu przyjść zwłaszcza w niedzielę, kiedy to cały obszar dookoła hali zamienia się w jeden wielki targ antyków, używanych książek, mebli, bibelotów, starych płyt i wszystkiego, czego tylko ludzie chcą się pozbyć, dając jednocześnie tym przedmiotom możliwość drugiego życia w kolejnym domu.

I tam właśnie ulokował się wspomniany już sklep. Uwierzcie mi… wrażenie jest mocne. Sklepik jest niewielki, ma ogromną witrynę wychodzącą na dwie strony i  pełno w nim starych lalek. Tylko i wyłącznie. Nie znajdziecie tu nic innego. A zatem mamy wielkie i dostojne lale mające pewnie blisko sto lat. Obok nich siedzą figurki czarnoskóre, skośnookie i wielkookie, jeszcze dalej: niemowlaki, a tuż obok przycupnęła sobie… postać jakby zabrana żywcem z sali operacyjnej podczas trepanacji czaszki, bowiem pozbawiona była czerepu.

Zresztą, poobijanych, obdrapanych i pozbawionych kończyn lalek jest tu całkiem spora ilość, bo niektóre z nich mają nawet po siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt lat. Flagowym eksponatem jest wystawiona na wystawie figurka pochodząca z lat 50. XX wieku i należąca do Fundacji Evy Peron, czyli słynnej filmowej Evity.

Ale i tak największe wrażenie robi idealnie odwzorowana postać niemowlaka, która również zdobi witrynę sklepu. Twarz oraz dłonie lalki są jest tak przekonująco wykonane, że przez chwilę miałem wrażenie, że trafiłem do jakiegoś argentyńskiego „okna życia”, w którym wyrodna matka zostawiła chwilę temu dziecię, tak się składa, że własne.

To miejsce nieco straszne, dziwne, ale jednocześnie ciężko mi było stamtąd wyjść, co bardzo mocno świadczy o moim masochizmie oraz pewnie i innych schorzeniach natury psychicznej. Sklep posiada także swoją drugą część, w której z kolei możemy nabyć bardzo stare zabawki: począwszy od kolorowych  figurek kaczora Donalda, którymi bawili się dzisiejsi 70-latkowie, poprzez kolejki, resoraki, gry planszowe, maski, marionetki, a skończywszy na postaciach clownów, zapewne odpowiedzialnych  za niejedną nerwicę wśród argentyńskich dzieci, które obudzone w środku nocy natrafiały na martwe oczy takiego osobnika, do tego jeszcze z wyszczerzonym jęzorem.

„Los juguetes de Tati” to chyba najdziwniejszy sklep w jakim byłem w swoim życiu. Ale jednocześnie jeden z najbardziej fascynujących, który koniecznie musicie zobaczyć podczas wizyty w Buenos Aires, bowiem naprawdę ciężko się oderwać od oglądania tych eksponatów. Nazwa tego sklepiku oznacza po prostu „Zabawki Tatusia”.

Jedno jest pewne: gdybym zobaczył na pustej uliczce owego Tatusia z lalką bez czerepu w jednej dłoni, a z martwym clownem w drugiej, zapewne serce by mi stanęło w miejscu, a po chwili uciekałbym gdzie pieprz rośnie, niczym Adaś Niezgódka spierdzielał przed demonicznym golarzem Filipem.

Brr!

Zakupy „na bogato”? Tak, jest taki mały kraj, gdzie możesz je zrobić… Kliknij, żeby przeczytać o milionerach z Monako.

Nowe i niepublikowane opowieści z moich podróży przeczytasz w książce „Miejsce za miejscem, czyli podróże małe i duże” oraz w jej drugiej części. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj