W ciągu trzech godzin spędzonych tutaj, zakochałem się w tym miejscu, wypiłem butelkę tokaja, popatrzyłem sobie do woli na pięknych ludzi dookoła, pomoczyłem nogi w fontannie i byłem świadkiem braterskiej czułości wobec różowego i zupełnie pijanego niemieckiego króliczka. 

Ale od początku! Erzsébet tér to spory plac w centrum Budapesztu. Przyznam się, że od razu zwróciłem uwagę na to miejsce. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Wszystkich urzędników nieudolnie deliberujących od lat nad wyglądem warszawskiego Placu Defilad czy też innych zaniedbanych miejsc w polskich miastach i mających za dewizę nieśmiertelne urzędnicze „nie da się”, powinno się obowiązkowo zapakować do pociągów i przywieźć tutaj na wykład pod tytułem: „jak prosto i przyjaźnie urządzić miejską przestrzeń dla mieszkańców”.

IMAG5783 - Kopia
Wersja wzorcowa przyjaznego placu

Mamy tutaj zatem prosty placyk, ale za to zaprojektowany tak, że chce się tutaj być. Dookoła trawa, stoliki i ławeczki, malutkie fontanny i zraszacze powietrza (idealne w upalne dni), mały zbiornik wodny, dookoła lekkie i oryginalne pawilony, a w nich drink- bary. I jedna knajpa schowana pod poziomem ulicy, osłonięta od góry wielkim materiałowym dachem. Wszystko proste, lecz nie prostackie, niewyszukane, ale bardzo smaczne w swej prostocie. Nie ma się co dziwić, że zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy Erzsébet tér po prostu kipi energią setek roześmianych ludzi, popijających sobie winko i piwko na świeżym powietrzu. Wszystko w cieniu wielkiej karuzeli, która stoi po drugiej stronie placu i jest niezłym punktem orientacyjnym dla wszystkich, którzy zechcą znaleźć to miejsce.

Budapeszt8
Węgierski diabelski młyn

Ja również dałem się ponieść atmosferze Erzsébet tér. Węgierski tokaj wypity na skraju fontanny smakował bosko. No i to piękne poczucie bezkarności – wszak tutaj picie alkoholu na ulicy jest legalne i nie grozi nam wizyta ponurych i wąsatych strażników miejskich ukrywających się za krzakami i czyhających na tych, którzy mieli czelność napić się piwa w upalny dzień. Po kilku łykach tokaju przestało mi nawet przeszkadzać to, że w pobliskiej sadzawce nogi moczy naraz pewnie ze sto osób i z  dziką rozkoszą włożyłem w to cudne siedlisko bakterii wszelakich sto pierwszą parę nóg – tym razem własną.

Budapeszt9
Czarny sen Sanepidu.

Kolejny łyk – i z ckliwością zacząłem obserwować moich współbiesiadników. Same piękne kobiety, przystojni mężczyźni. Ech, życie jest cudowne.

I właśnie w rozanielonym nastroju kończyłem już butelkę, gdy na pobliskiej ławce rozsiadł się wielki różowy królik. Mówił po niemiecku i w towarzystwie trzech swoich kompanów rozpijał sobie litrową butelkę wódki, zagryzając – a jakże by inaczej – przysmakiem narodu Goethego czyli wurstem, zwanym też kiełbasą.

Budapszt3
Wielki niemiecki króliczek.

Po pół godzinie jeden z niemieckich biesiadników zaczął wyraźnie i zgodnie z prawem Newtona, osuwać się coraz niżej ale i jemu najwyraźniej również udzielił się tutejszy ckliwy nastrój, bo jedną ręką w tym samym czasie czule smyrał króliczka po dolnej części pleców, aby w końcu zatrzymać dłoń na puchatym ogonku tegoż. Jednocześnie zapadł w objęcia Morfeusza, pochrapując sobie przy tym wesoło. Niestety, zachowałem się trochę niczym hiena z tabloidu i musiałem  zrobić zdjęcia. Ale przyznajcie się – sami byście pewnie postąpili tak samo… Budapeszcie- kocham cię!

Budapeszt2
…i jego braterski romans..

Budapeszt1
…z dłonią na ogonku.

Tutaj przeczytasz o pewnym dziwnym cmentarzu w Neapolu

Nowe i niepublikowane opowieści z moich podróży przeczytasz w książce „Miejsce Za Miejscem, czyli podróże małe i duże”. Kliknij tutaj, żeby kupić książkę.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdy wtorek o 10:20 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj.

————————————————————————————————————-