Drogi czytelniku! Jeśli dopada cię czasami paskudny stan zwany z angielska spleenem, powinieneś natychmiast się TAM udać. Jeśli twoja druga połówka irytuje cię od samego rana i masz już jej/jego dość – także powinieneś TAM dotrzeć. A do tego gdy w pracy dostajesz na biurko stertę dokumentów do przerobienia „na już”, a złośliwa szefowa tylko czeka na twoje potknięcie, uwierz mi, że właśnie nadszedł właściwy moment. Na to, żeby postąpić zgodnie z mądrym porzekadłem, a więc rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady. A konkretnie do Łopienki. Dlaczego tam? Bo tam jest moc!

Czy pamiętacie powstałe kilka lat temu zamieszanie związane z Wawelem i mającym się tam znajdować tzw. czakramem, czyli miejscem magicznym? Tysiące ludzi pielgrzymowało na Zamek Królewski w Krakowie tylko po to, żeby oprzeć się o ścianę, która – według legendy z lat 30-tych XX. wieku – miała być źródłem tajemniczej energii.

I o ile bardzo sceptycznie podchodzę do tamtej historii, to jednak muszę przyznać, że niektóre miejsca mają w sobie to coś, co sprawia, że do nich wracamy i, że czujemy się w nich dobrze. Nie na darmo w niektórych domach aż chce się żyć i wstawać o poranku, podczas gdy w innych już od wejścia mamy złe samopoczucie i chcemy je jak najszybciej opuścić.

Otóż Łopienka w Bieszczadach jest tym unikalnym miejscem, w którym czujemy się doskonale – niezależnie od pory roku czy aktualnej pogody. I które działa uspokajająco na każdego, niezależnie jak bardzo miałby zszargane nerwy. I proszę mi uwierzyć – rozmawiałem z wieloma osobami, które czują w Łopience dokładnie to samo co ja. Być może dzieje się tak z powodu znanej teorii z fizyki mówiącej o tym, że energia nigdy nie ginie, tylko stale krąży wokół nas.

A skoro tak jest, to w Łopience cały czas musi być energia sporej wsi, która istniała tam przed wojną. Jeszcze w 1939 roku mieszkało w niej ponad 300 osób, a miejscowość była słynna na całą okolicę z powodu odpustów, odbywających się trzy razy w roku. Bo to właśnie w tutejszej cerkwi, wybudowanej w XVIII wieku na miejscu domniemanego objawienia Maryi, znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Łopieńskiej, do którego pielgrzymowały tysiące ludzi z całej okolicy.

Trudno w to uwierzyć, że jeszcze 80 lat temu tętniło tam życie. Dziś bowiem Łopienka jest miejscem opuszczonym, wysiedlonym całkowicie z mieszkańców tuż po XX wojnie światowej. To piękna i rozległa łąka u stóp góry Łopiennik, a o jej przeszłości przypominają już tylko zdziczałe drzewka owocowe i stare fundamenty, które możemy gdzieniegdzie odkryć. No i oczywiście cerkiew, ogromnym wysiłkiem społeczników odbudowana w przeciągu ostatnich 20 lat. Pamiętam jak trafiłem tam po raz pierwszy w połowie lat 90-tych i miałem przyjemność obserwować grupkę pasjonatów, którzy wciąż jeszcze pracowali nad wyglądem tego miejsca.

Niesamowite jest to, że cerkiew w Łopience wyrasta nagle, w środku lasu. Pojawia się ni stąd ni zowąd po godzinnej wędrówce wąską, leśną drogą. Skromny, pobielony budynek z drewnianą kopułą, do tego dwa malutkie budyneczki obok. I to wszystko. Ale w środku także jest skromnie: kamienna posadzka i ściany pozbawione zdobień, na których wisi zaledwie kilka ikon oraz – rzeźbione w drewnie – stacje drogi krzyżowej.

Zwraca uwagę także postać drewnianego Chrystusa Bieszczadzkiego, który jest sprezentowany przez okolicznych mieszkańców. Ale głównym elementem wystroju jest kopia wspomnianej już cudownej ikony Matki Boskiej Łopieńskiej, której oryginał znajduje się w kościele w Polańczyku. Czemu tutaj wisi kopia? Ano dlatego, że świątyni nikt na codzień nie pilnuje, bo ksiądz przyjeżdża tam tylko przy okazji odprawiania mszy. Więcej – drzwi do świątyni są zawsze otwarte, a wszystko jest oparte na zaufaniu do zwiedzających.

Najwięcej ludzi przyjeżdża tutaj na październikowy odpust, który po długiej przerwie znowu się tutaj odbywa. Raz na jakiś czas są tu też odprawiane msze. Miałem też  okazję być w Łopience na ślubie moich przyjaciół i przyznam, że trudno o lepsze i bardziej klimatyczne miejsce na taką uroczystość.

Ale i otoczenie tej cerkwi jest niesamowite. Bowiem tuż obok znajduje się głęboki, zarośnięty i niezwykle malowniczy jar z górskim potokiem, a za cerkwią rośnie stara lipa o tyle niezwykła, że… pusta w środku. Drzewo jest jedną wielką dziuplą. Ale najlepsze jest to, że wystarczy pospacerować sobie po okolicy zaledwie kilka minut, żeby opanował nas błogi spokój. To miejscem uspokaja, koi nerwy i sprawia, że można złapać dystans do spraw, które jeszcze przed chwilą wydawały się najważniejsze na świecie.

Dlatego kiedy następnym razem dopadnie cię gniew, twój problem wyda ci się kwestią nie do rozwiązania, a złośliwa szefowa dołoży ci nadgodzin, wyjedź w Bieszczady. Kieruj się do Łopienki, a kiedy tam już będziesz, po kilku minutach poczujesz spokój i udzieli ci się moc tego terenu, natomiast twój kłopot wyda ci błahy, nieważny i absolutnie niewarty tego, żeby w najmniejszym stopniu zakłócić niesamowitą aurę tego miejsca…

Tutaj przeczytasz o najsłynniejszej bieszczadzkiej knajpie, czyli kultowej Siekierezadzie.

Nowe opowieści z podróży przeczytasz w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj