Są takie wyjazdy i podróże, które już na zawsze zmieniają naszą perspektywę. Do takich miejsc należy niewątpliwie malutkie miasteczko Ar-Rijad leżące na tunezyjskiej wyspie Djerba. Bo po wizycie w tym miejscu można nabrać dużego szacunku do twórców sztuki ulicznej, ale przede wszystkim zobaczyć na własne oczy, jak wielka przepaść dzieli dzieła wykonane na elewacjach tamtejszych budynków od większości wytworów naszych rodzimych graficiarzy.

Tak to już jest, że zobaczenie na własne oczy czegoś lepszego i wspanialszego, od nowa mebluje nam głowę i sprawia, że coś, co przed chwilą uważaliśmy za fajne, okazuje się być tylko takie „sobie” w porównaniu z tym, co właśnie widzimy. Warszawskie centrum, pełne nowoczesnych wieżowców, blednie w porównaniu z nowojorskim Manhattanem, a kaplica czaszek w Czermnej wydaje się być jedynie ubogą krewną paryskich katakumb. Bowiem nowa perspektywa daje nam bezcenną możliwość zrewidowania wcześniejszych wyobrażeń. Nie żebym był jakimś szczególnym fanem graffiti, ale już od dobrych kilkunastu lat, podczas wizyt w różnych większych  miastach europejskich, zacząłem odnosić nieodparte wrażenie, że u nas pod względem street artu ciągle „coś nie sztymuje”.

W Europie, nawet nie szukając i zbytnio nie rozglądając się na boki, co rusz na trafiałem na małe rysunki, niewielkie obrazy lub całkiem duże malowidła, które były skromnymi dziełkami sztuki. Wykonywane w różnych stylach i technikach (zapewne najczęściej pod osłoną nocy i „na szybko” oraz nie do końca legalnie) miały w sobie jednak taką siłę przekazu i były dowodem tak ogromnego talentu i kreatywności twórców, że ciężko było przejść obok nich obojętnie. W pewnym momencie zorientowałem się, że sporą część zdjęć przywiezionych z Paryża, Neapolu czy Barcelony stanowią właśnie fotki obrazów i graffiti namalowanych przez ulicznych artystów na murach. I że efekty pracy tamtych graficiarzy dzieli przepaść od tego, co można zobaczyć na naszych ulicach.

Bo na serio mam dość czytania napisów informujących o tym, jakiej narodowości są kibice ŁKS-u, albo przekleństw i wyzwisk na temat warszawskiego klubu Polonia.  Charakterystyczne hip-hopowe zawijasy sprejowane na fasadach budynków , także uważam za artystyczne koszmarki, podobnie jak większość jaskrawych  malunków zdobiących ściany. Choć trzeba przyznać, że w ostatnich latach w dziedzinie street artu jest jakby lepiej, ale dzieje się tak głównie za sprawą samorządów i różnych organizacji oraz fundacji, które zlecają wykonanie murali konkretnych artystom. Dzięki temu, w takiej na przykład Łodzi, można trafić na prawdziwe arcydzieła na murach. Czyli – idzie ku lepszemu.

Ale zupełnie nie spodziewałem się, że w samym środku tunezyjskiej wyspy Djerba, znanej głównie z luksusowych hoteli i dużej ilości słonecznych dni w roku, trafię do malutkiej i na pozór zwyczajnej wioski, w której zakocham się w street arcie na dobre! Przedstawiam wam miasteczko Ar-Rijad.

Senna na co dzień miejscowość, słynąca głównie z synagogi (co, jak można się domyślać, w islamskiej Tunezji jest raczej rzadkością), swoje „drugie życie” dostała w 2014 roku. Wtedy to właśnie powstała idea, żeby zaprosić na miejsce uzdolnionych artystów z całego świata i… oddać im we władanie starą część miasteczka. Umówmy się – plątanina wąskich uliczek przy których stoją niskie domy w większości pomalowane na biało – już sama w sobie stanowiła ładny obrazek. Ale z drugiej strony, takich miasteczek są w Tunezji setki. Natomiast artyści, którzy kilka lat temu przybyli do miasta uzbrojeni w farby i szablony do malowania sprawili, że senne miasteczko stało się w krótkim czasie celem wycieczek turystów przybywających na Djerbę.

W wydarzeniu uczestniczyło aż 150 twórców street artu z 30 krajów, zatem towarzystwo było iście międzynarodowe. Ale takie też było założenie, żeby projekt był ciekawy, różnorodny, a każdy z malunków miał swój indywidualny i niepowtarzalny sznyt oraz charakter. I rzeczywiście, spacer po miasteczku to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które uświadamia nam, że malarze i twórcy uliczni to artyści pełną gębą – pomysłowi, kreatywni i nietuzinkowi, a przy okazji władający doskonałym warsztatem twórczym. I że niektórzy z nich niczym nie ustępują tyleż słynnemu, co tajemniczemu Banksy’emu, który street art podniósł do rangi sztuki.

Najlepiej jest po prostu przyjechać do Ar-Rijad lokalnym autobusem kursującym co godzinę ze stolicy wyspy i – po wyjściu z pojazdu, na przystanku – wyrzucić wszelkie mapy do kosza na śmieci i bez żadnego planu, tak po prostu, zagłębić się w plątaninę biało-błękitnych uliczek oraz zacząć odkrywać dla siebie kolejne, wyłaniające się zza zakrętu prace, które naprawdę zaskakują!

I tak oto na jednej ze ścian budynku trafiamy na kolorowe malowidło przedstawiające dwójkę kolorowych kosmitów trzymających między sobą rozpiętą linę. Za zakrętem trafiamy z kolei na cudownej urody rysunkowe małe lisy, mocno w siebie wtulone.  Kilka ulic dalej wyłaniają się nagle ciemne i mroczne kontury postaci ciągnącej za sobą walizkę na kółkach, podczas gdy, tuż obok, intryguje nas malowidło dużej kobiecej głowy.

A może dwa różowe pawie z ogromnymi ogonami? Albo wielkie drzewo wyrastające tuż nad futryną sklepu z pamiątkami? Uwagę zwracają nie tylko różne techniki i style malowania oraz zupełnie nieprzewidywalna tematyka, ale także pomysłowe wykorzystanie naturalnej architektury miasteczka. I tak na przykład trafiłem na wielką ośmiornicę, czy też kolorowe wilki uwiecznione na rogu budynków, widoczne jedynie z odpowiedniej perspektywy. Ale również na dwa ciemne koty naturalnej wielkości wymalowane tuż przy chodniku, co do których do końca  nie jesteśmy pewni, czy nie są aby żywe.

Ale artyści nie byliby sobą, gdyby nie poszli jeszcze dalej i sprytnie nie ukryli niektórych  prac. Polecam zatem wejście na taras jednej z kawiarni. Bo dopiero z góry widać kilka prac ukrytych na kominach i dachach sąsiednich domów, które są niewidoczne z poziomu ulicy.

Cały projekt artystyczny został nazwany: DjerbaHood. Ale ta banalna nazwa nie pasuje do tego miejsca, które jest po prostu magiczne , a przede wszystkim oryginalne. Połączenie sennej atmosfery tunezyjskiego miasteczka z genialnymi oraz różnorodnymi pracami artystycznymi robi spektakularne i jedyne w swoim rodzaju wrażenie. A jeśli ktoś wcześniej oburzał się na ulicznych malarzy i graficiarzy, to zaręczam, że po wizycie w Ar-Rijad stwierdzi, że są wśród nich najprawdziwsi artyści z krwi i kości. Ja w każdym razie nisko kłaniam się tej formie sztuki i z całego serca polecam wizytę w tym absolutnie niepowtarzalnym miejscu.

TUTAJ przeczytasz o tym, w jaki sposób podróżuje się po Etiopii.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach podróżniczych . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj