Dzisiaj zaserwuję wam coś specjalnego. Bo w tej historii jest wszystko: legenda, ludzka solidarność, zwierzęca mądrość i… rozdzierające serce zakończenie. Poznajcie historię Miśka – wyjątkowego psa, który doczekał się pomnika w podwarszawskim Wołominie.

Przyznam, że współczuję tym wszystkim, którzy odpowiadali lub odpowiadają za promocję miasta Wołomin. A mówię o tym z dogłębną znajomością tematu, bo sam stamtąd pochodzę i wiem doskonale,  jak trudno jest uciec od łatki przyszytej temu miastu przez media w latach 90. Łatki o nazwie „mafia”. A że słowo to wzbudzało, wzbudza i zapewne jeszcze długo będzie wzbudzać ciekawość u ludzi, zatem ciężko jest przebić się do mediów z innym przekazem, niż z tym związanym z przestępczością lat 90. XX wieku. Urodę Wołomin ma także niezbyt nachalną, więc przed specami od promocji miasta od zawsze stało i nadal stoi niełatwe zadanie – w jaki sposób i jaką dokładnie historią to miejsce promować. I w końcu okazało się, że rozwiązanie tej kwestii nosi nazwę: pies Misiek.

fot. Wikipedia

Nie znałem osobiście Józefa Piłsudskiego, Jana Pawła II, ani ofiar wojen światowych – bo to właśnie ich pomniki stoją w tym mieście. Ale mogę z pełną świadomością powiedzieć, że znałem i doskonale kojarzyłem pewnego grubego i wiekowego psa rasy nieokreślonej o imieniu Misiek, którego pomnik całkiem niedawno stanął w Wołominie! Ba – myślę, że większość mieszkańców miasta może powiedzieć o sobie to samo. Bo to właśnie ten pies, jeszcze 20 lat temu, był stałym elementem wołomińskiego krajobrazu.

Tak naprawdę nikt dokładnie nie wie, skąd się tutaj wziął. Legenda miejska mówi o tym, że był pieskiem należącym do pewnego emerytowanego kolejarza, który zmarł. Po jego śmierci, różne osoby próbowały adoptować Miśka i dać mu nowy dom, ale bezskutecznie, bo zwierzę uznało, że jeden właściciel w życiu wystarczył mu aż nadto. A poza tym wyraźnie i ponad wszystko ceniło sobie niczym i nikim nieograniczoną wolność. Zatem Misiek wybrał życie na ulicach miasta, gdzie można go było codziennie spotkać. Absolutnie nie był typem zwierzaka przymilającego się do każdego, co to to nie! Na pewno jednak nie brakowało mu dumy i pewnego rodzaju filozoficznego usposobienia, kiedy wolno i dostojnie przechadzał się ulicami Wołomina. Ale najciekawsze było to, że wedle jego wizyt w danych miejscach, można było sobie regulować zegarki i orientować się, jaki jest właśnie dzień tygodnia.

Otóż Misiek doskonale wiedział kiedy i w jakim miejscu odbywa się targ i stawiał się tam idealnie na czas. Doceniali to handlarze, dokarmiając go smacznymi kąskami! Bywał w dni targowe zarówno w Wołominie, jak i w Radzyminie, lecz zapuszczał się także raz na jakiś czas choćby do Zielonki czy też innych pobliskich miejscowości. W jaki sposób podróżował? Głownie pociągami, jak na psa kolejarza przystało.

Ale jeździł również autobusami, a kierowcy doskonale znali zwierzaka i wiedzieli, że w dzień targowy będzie chciał przemieścić się na przykład do Radzymina, więc wpuszczali go do środka pojazdu i wypuszczali na odpowiednim przystanku. Ba, Misiek był również stałym uczestnikiem niedzielnych mszy w wołomińskich kościołach. Sam pamiętam, jak w poczekalni na stacji kolejowej w Wołominie, za każdym razem musiałem robić wielki krok nad psem, ażeby kupić bilet na pociąg, bo Misiek zwykł sobie sypiać w budynku stacji, akurat pod okienkiem kasjerki. Pamiętam, że nikogo w mieście to nie dziwiło, bo ten duży pies po prostu zrósł się na stałe z Wołominem. Ba – nikt też już nie pamięta, kto był autorem tej ksywki, ale faktem jest, że pies dorobił się pseudonimu „szeryf”, który przylgnął do niego równie mocno jak imię Misiek. I jednocześnie podkreślał jego bardzo ważną pozycję w mieście. Bo w istocie był on nieformalnym szeryfem Wołomina.

I mimo tego, że  Misiek był psem niczyim, to  jednocześnie należał do wszystkich mieszkańców miasta, którzy czuli się za niego odpowiedzialni. Czasami nawet aż za bardzo, co przekładało się na podkarmianie go przez wielu wołominian, przez co w ostatnich latach Szeryf stał się gruby i nieco ociężały. Co jednak nie przeszkadzało mu nadal patrolować miasto. Ale, paradoksalnie, jego tusza dobrze korespondowała z filozoficznym  usposobieniem i dostojnym krokiem, którym przemierzał każdego dnia ulice, zaułki, place oraz targowiska Wołomina i okolic.

Niestety, ta piękna historia miała swój tragiczny koniec. Bo pewnego dnia Misiek zginął… pogryziony przez inne agresywne psy lub psa. Prawdopodobnie spuszczone ze smyczy przez niezidentyfikowanego do dzisiaj człowieka. A że był już zwierzęciem starym i schorowanym, zatem nie dał rady w swojej ostatniej walce. I taki był smutny koniec legendy Wołomina – Miśka, zwanego „Szeryfem”.

Na szczęście na tym historia się nie zakończyła. Bo w maja tego roku, na placu, tuż przy dworcu kolejowym Wołomin (gdzie Misiek zwykł sobie przemieszkiwać i skąd codziennie wyruszał w kolejne podróże), stanął jego pomnik. Naturalnej wielkości figura zdobi niewielki skwerek… i powoduje uśmiech niemalże u wszystkich przechodniów. Bo przecież prawie każdy kojarzył tego psa, większość mieszkańców ma z nim jakieś wspomnienia, zatem – jest to pomnik, który ewidentnie łączy. Brakuje mi tylko jakiejś historii tego niezwykłego psa wypisanej na tablicy obok, bo myślę, że w tym przypadku jest ona kluczowa.

No, ale najważniejsze, że w końcu miasto przebiło się do ogólnopolskich mediów z przekazem bardzo pozytywnym, bo i Misiek był psem absolutnie wyjątkowym. Najprawdziwszym i jedynym szeryfem Wołomina.

TUTAJ przeczytasz o niesamowitej historii pewnego przedstawienia w małym miasteczku w Alpach.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach podróżniczych . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj