Plan był tyleż chytry, co genialny. Otóż trzech starych koni (czyli moi dwaj przyjaciele z liceum i moja skromna osoba), a także dziewczyna jednego z tych przyjaciół, postanowili w pewną kwietniową niedzielę sprawdzić na własnej skórze czy dziecięca miłość do klocków LEGO przetrwała w ich sercach do dziś. I wiecie co? Okazało się, że przetrwała jak cholera. A ponadto jest to miłość nieuleczalna.

Choć z tymi klockami w dzieciństwie to chyba bym jednak nie przesadzał. Uczucie do nich oczywiście w nas kwitło, ale raczej na odległość, bo niestety wychowaliśmy się w czasach schyłkowego PRL-u. I tak na przykład przez kilka lat mojego życia musiałem obejść się smakiem i zadowolić jedynie przeglądanym co kilka dni, mocno już wysłużonym katalogiem LEGO. Dopiero w wieku 9 lat doczekałem się pierwszych dwóch mini zestawów. Pamiętam, że moja mama kupiła mi je w Pewexie – płacąc za nie w sumie 10 dolarów, co wtedy było naprawdę niezłą sumą (mamo, tato – dziękuję!). Klocki stały się oczywiście moim oczkiem w głowie i zazdrośnie strzegłem ich przed ciotecznym rodzeństwem (Aniu i Łukaszu, wybaczcie!).

blog2

Po latach okazało się, że fetysz klockowy przetrwał głęboko w mrocznych zakątkach mojej popapranej świadomości i odrodził się ponownie i zupełnie niespodziewanie pewnej wiosennej niedzieli 2017 roku w miejscowości Billund w Danii. Bo tam właśnie mieści się miasteczko rozrywki zwane Legolandem. Nieprzypadkowo, bo tuż obok znajduje się słynna fabryka znanych i kochanych na całym świecie zabawek.

I kiedy po przekroczeniu magicznej bramy do królestwa LEGO znalazłem się pośród tysięcy postaci zrobionych z klocków… po prostu oszalałem. Bo tam, moi drodzy, one są dosłownie wszędzie. Już na dzień dobry trafiasz do „Minilandu”, czyli wielkich i ruchomych (!) makiet: lotniska, duńskich miast i wsi, słynnych budowli (m.in. wieży Eiffla czy też Burdż Chalifa, czyli najwyższego budynku na świecie w Dubaju), peronów i trakcji kolejowych oraz dziesiątek innych, zminiaturyzowanych światów, pośród których stary koń o imieniu Michał na dobrą godzinę cofnął się w rozwoju do etapu 9-latka. Chodziłem dookoła jak zaczarowany i czułem się zupełnie jak ćwierć wieku temu w Pewexie na zakupach z mamą, z tą tylko różnicą, że tutaj klocków było tak ze sto tysięcy razy więcej niż tam i nie trzeba było mieć przy sobie 10 dolarów, żeby się nimi nacieszyć.

Poziom umysłowy kilkulatka i związany z nim stan emocjonalny musiał być bardzo zgodny z moją osobowością, skoro brutalnie wyrwali mnie z niego dopiero moi dwaj przyjaciele uświadamiając mi, że mamy przed sobą sześć godzin pobytu w tym miejscu, a przecież czeka jeszcze na nas cała masa atrakcji. I tu spotkało mnie największe zaskoczenie tego wieczoru – bo ja, biedny Miś, przez całe życie myślałem, że Legoland to tylko taki mały, miniaturowy park zrobiony z klocków. Tymczasem jest to tylko niewielka część dużego parku rozrywki, w którym możemy spędzić cały dzień, nie nudząc się nawet przez moment. I znowu, z zapalczywością godną hiperaktywnego dzieciaka, który rzuca się na gofra ze śmietaną na deptaku we Władysławowie, rzuciłem się w wir kolejnych atrakcji Legolandu, żeby – broń Boże – nie umknęła mi żadna z nich.

blog4

I tak oto, pędząc z miejsca na miejsce, udało nam się zaliczyć niemalże wszystkie miejsca w parku. A jest ich tutaj naprawdę sporo.

Nawiedzony Dom? Proszę bardzo – w zaciemnionych wnętrzach starego domu, w klimacie niczym w filmie „Psychoza” straszą postacie (zrobione z czego? Z klocków oczywiście!) duchów, czarnego kota, pierdzącej książki i kościotrupów, a w gabinecie luster zgubiliśmy się wszyscy bez wyjątku.

A może podróż wielką, drewnianą balią w wodnej Krainie Wikingów? Kiedy już wydaje ci się, że twoja podróż dobiega końca, nagle wielka winda unosi balię do góry i stawia na skraju kaskady, z której za chwilę lecisz w dół, drąc się w niebogłosy, tak jak drze się dziecko, kiedy dopiero co kupiony lód w wafelku spadnie mu na chodnik. Podobnie zresztą darliśmy się wszyscy podczas podróży trzema rollercoasterami, z których największy, ten o nazwie „Polarny” zapewnił nam naprawdę dużą dawkę emocji.

blog1

Jest jeszcze do zwiedzenia miasteczko kowbojskie, kraina safari ze zwierzętami z klocków, kino, Świątynia Faraona, Kraina Piratów oraz Świat Ninja, w którym – zaopatrzeni w wielkie okulary 3D – bezczelnie strzelaliśmy do wirtualnych wojowników o skośnych oczach, symbolicznie mszcząc się przy okazji za wszystkie niesmaczne sajgonki zjedzone w życiu… Jeśli komuś jeszcze mało, to może sobie wjechać na wysokość kilkudziesięciu metrów wielką, obrotową platformą widokową, z której doskonale widać wszystkie atrakcje parku, a także zwiedzić podwodny świat Atlantydy, czyli akwaria z egzotycznymi rybami, wielkimi płaszczkami i rekinami oraz batyskafem, który jest zrobiony w całości ze słynnych klocków.

blog8

Ale dla nas numerem jeden pośród wszystkich atrakcji okazała się tzw. Szkoła Pilotów. Otóż stoją tam wielkie maszyny, na których siadają dwie osoby (szczelnie przypięte obejmami), po czym rzez najbliższą minutę, ogromne ramię rzuca wściekle twoim siedziskiem na prawo i lewo, w górę i w dół i rzeczywiście można się poczuć niczym w filmie „Top Gun” i przy okazji powisieć sobie głową w dół. A co ciekawsze, szybkość maszyny, wybór powietrznych figur i ogólny poziom wytarmoszenia organizmu ustawia się wcześniej samodzielnie w komputerze. Zatem to, że rzucało nami w powietrzu jak workiem grochu było tylko i wyłącznie naszym wyborem. Człowiek to jednak dziwne stworzenie…

blog5Ponieważ, jak już wspomniałem wcześniej, podczas wizyty w Legolandzie mój stan emocjonalny raptownie zjechał do poziomu  9-latka, zatem nieco wkurzały mnie hałaśliwe 6. i 7-latki, których wszędzie było pełno. Patrzyłem na nich z góry i z pewną pogardą – tak jak patrzy doświadczony trzecioklasista na nieopierzonego pierwszaka. Zresztą polecam szczerze wizytę w tej krainie uciech poza sezonem, bo latem podobno do każdego miejsca tutaj stoi się godzinami kolejkach i można nie zdążyć obejrzeć całego Legolandu w ciągu jednego dnia.

I kiedy pod koniec wizyty w parku, już przy wyjściu trafiłem do wielkiego sklepu z klockami, gdzie mieli kilkaset zestawów tych zabawek, znowu przypomniał mi się sklep Pewexu w Warszawie i moje pierwsze, ukochane Lego. Za całe 10 dolarów.

Tutaj przeczytasz o mojej wizycie w paru rozrywki na Florydzie i wrażeniach z podróży na rollercoasterze.

Inne opowieści z moich podróży przeczytasz w książkach: „Miejsce za miejscem, czyli podróże małe i duże” oraz w jej drugiej części. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj