M” JAK MALGASZE

Dziwna nazwa, nie sądzicie? Ale to po prostu tłumaczenie z lokalnego języka, oznaczające rdzennych mieszkańców Madagaskaru.

I cóż ja mogę o nich napisać po dwóch tygodniach pobytu na wyspie? Spróbuję, na zasadzie porównania ich z samym sobą, przybliżyć wam tę nację. Zatem- na pewno nie da się ukryć, że nieco się różnimy. A konkretnie – różnimy się jak negatyw i pozytyw. No dobra, odrzucam poprawność polityczną- różnica jest znaczna: po prostu ja jestem biały, a oni są czarni. Z powodu tejże (dość znaczącej, sami przyznacie) różnicy, nie udało mi się wmieszać w tłum Malgaszów ani razu, choć bardzo się starałem. Ale jakbym nie próbował, to i tak czułem się, zwłaszcza na tamtejszych wsiach, prawie jak tytułowy malowany ptak z powieści Kosińskiego.

MALG4

No, bo wyobraźcie sobie, że każdy na was patrzy. Każdy, bez wyjątku. Dorośli zagadują, młodzież pokazuje palcami, dziwnie się przy tym śmiejąc, a dzieci podlatują do was i krzyczą jedno słowo: „VAZAHA!”, co oznacza: „białas”. Nie, tu się na pewno, drogi czytelniku, nie ukryjesz. Zresztą- uważam, że każdy łysogłowy rasista powinien trafić na kilka dni do małej wioski na Madagaskarze. Poczuje się dokładnie tak, jak czują się przedstawiciele innych nacji w naszym „gościnnym” kraju.

Do końca zresztą nie wiedziałem, jaki stosunek mają tutejsi mieszkańcy do białych, ale jeśli miałbym obstawiać zakłady, to byłoby to gdzieś pomiędzy lekkim politowaniem, a wiecznym zadziwieniem nad dziwną naturą białasa, który potrafi wystraszyć się jaszczurki, lub- w obawie przed malarią- smaruje ciało mazidłami na komary.

MALG3

Natomiast handlarze i taksówkarze niezmiennie uważają białasów za debili, dyktując im za każdym (podkreślam: za każdym) razem pięciokrotnie większe ceny niż te, które tutaj obowiązują. To już stawało się nudne. Przykład: pewnego razu jechaliśmy taksówką. Zanim wsiedliśmy do auta, negocjacje cenowe trwały ze 20 minut. W tym czasie kilkakrotnie zbiliśmy cenę, a także upewniliśmy się, że chodzi na pewno o ich walutę (a nie o euro), bo to stały patent tutejszych naciągaczy. Na wszelki wypadek pokazaliśmy też szoferowi banknot, którym chcieliśmy zapłacić za kurs, bo często przy wysiadaniu okazywało się, że kierowca, biedny miś, usłyszał wcześniej jednak inną kwotę. I kiedy w końcu dojechaliśmy na miejsce, nasz szofer poprosił o dodatkowe 10 zł…na paliwo. Ręce mi opadły…

Ale to chyba jedyny minus, jaki zanotowałem. Bo poza tym Malgasze to bardzo uśmiechnięty i pogodny naród. I nawet jak handlarz próbuje cię naciągnąć, robi to z pewną dozą nieśmiałości, łagodnie przyjmując twoje targi…jakby nawet wstydził się, że zaproponował tak dużą kwotę wyjściową… Urocze, nie uważacie?

MALG1 ————————————————-

„N” JAK NOSY-BE Miałeś sen: siedziałeś na tronie niebieskim i widziałeś pod sobą cały świat oraz tych wszystkich, maluczkich ludzi. Mogłeś nimi rządzić, dowolnie decydować o ich życiu- tak jak tylko chciałeś. I- umówmy się- od czasu do czasu mogłeś zrobić komuś psikusa.

O, na przykład dzisiaj w oko wpadł ci ten nieco wyłysiały i brzuchaty pięćdziesięciolatek z plaży w Mielnie. Pan Staszek siedzi w swojej siatkowej podkoszulce między palikami parawanu, co go rozstawił z samego rana, żłopie swoje piąte już dzisiaj piwo i lubieżnie patrzy na roznegliżowane plażowiczki dookoła, cmokając i gwiżdżąc co jakiś czas na co zgrabniejsze z nich. O tak- to właśnie jemu zrobisz dzisiaj żart! A zatem rozpylasz dookoła niego magiczny proszek zapomnienia, unosisz do góry swoim wszechmogącym palcem, okręcasz trzy razy wokół ziemi i…rzucasz. Co dalej? Gdzie wylądował brzuchaty? Ano, na małej wysepce na północy Madagaskaru zwanej: Nosy Be.

I wiesz co? To był bardzo dobry rzut. I niebywale celny!

nosy1

Bo Nosy Be, Drodzy Czytelnicy, to jakby przedsionek Madagaskaru. Forma przejściowa pomiędzy europejskimi standardami, a afrykańskimi realiami. Bezpieczny inkubator, w którym spokojnie można przeczekać kilka pierwszych dni pobytu, zanim nie oswoisz się nieco z zupełnie innym światem. To także najbardziej turystyczna i komercyjna wysepka. I najbardziej europejska w swoim charakterze.

A zatem nasz pan Staszek, kiedy już się ocknie (zakładając, że pięć piw wypitych na słońcu sponiewierało go dość mocno), może tak naprawdę przez pierwsze pół godziny alkoholowego zamroczenia nie zauważyć różnicy między Mielnem a Nosy Be. Bo i tu i tu, na plażach jest sporo ludzi. Białych. Plaże tak samo szerokie, dziewczęta równie piękne, a słońce…jak to słońce, prawda? To samo świeci w Mielnie i to samo praży na Nosy Be. Tylko parawany gdzieś zniknęły, ale co tam!

nosy2 No i Stachu miałby częściowo rację. Bo dookoła rzeczywiście pełno Europejczyków- głównie Francuzów i Włochów. Francuzów, bo przecież Madagaskar przez kilkadziesiąt lat był kolonią francuską, a mieszkańców Italii- bo to właśnie na Nosy Be znajduje się małe lotnisko, na którym lądują samoloty rejsowe z Mediolanu. Ba- w części tutejszych hoteli i sklepów nawet znają podstawy włoskiego. Wiadomo: klient- nasz pan. No i te plaże…rzeczywiście z gatunku rajskich. Przepiękny piasek, turkusowa i przejrzysta na kilkanaście metrów woda, palmy skłaniające się ku wodzie, nadmorskie knajpki z drinkami z palemką- obrazki jak z katalogów biur podróży.

Nikogo nie dziwi zatem fakt, że właśnie to miejsce upatrzyli sobie turyści z Europy, których jest tu statystycznie więcej, niż z pozostałych częściach Madagaskaru. Ba- tu nawet drogi mają lepsze. A taka Ambataloaka? Wszak to mały kurorcik, oczywiście w afrykańskiej skali. Pan Staszek czułby się tutaj jak ryba w wodzie- jedna główna uliczka, pełno turystów, dookoła same restauracje, lepsze i gorsze hoteliki i pensjonaty, wypożyczalnie skuterów, bary i agencje turystyczne, w których nasz bohater (gdyby uprzednio nie wypił pięciu piw i pamiętał z angielskiego trochę więcej niż tylko dwa zwroty grzecznościowe), mógłby nawet wykupić sobie całodniową wycieczkę na pobliskie wyspy. Tu wszyscy żyją z białych turystów.

madag2

Choć czuć, że to jednak Afryka a nie Europa- zabudowa tutaj niska, dominują palmowe daszki i chatki z bambusa, a na całej wyspie brakuje (na całe szczęście!) wielkich, brzydkich i przytłaczających molochów hotelowych z gatunku naszego „Gołębiewskiego”. A przecież gdyby tylko pan Staszek zechciał bardziej aktywnie spędzić czas i na przykład wpadłby na pomysł wypożyczenia skutera, to miałby szansę zobaczyć prawdziwie afrykańskie wsie w głębi wyspy, obejrzeć największe miasto Hell-Ville, zobaczyć tamtejszy port i prawdziwie afrykański bazar, zwiedzić rezerwat przyrody Lokobe i objechać kilka ciekawych jeziorek w środkowej części wyspy. A przede wszystkim odkryć dla siebie kilka fantastycznych dzikich plaż, których na Nosy Be naprawdę nie brakuje.

madag11 Ale nie oszukujmy się – Staszek to jednak leń, menda i pijak przebrzydły, więc raczej dużo bardziej pochłonęłyby go tutejsze sklepy monopolowe z tanim rumem i bary, w których mógłby zamawiać kolejne wymyślne drinki w cenie kilku złotych. A kiedy po zachodzie słońca i paru głębszych, nasz bohater szerokim krokiem ruszy w miasto, po kilku minutach ze zdziwieniem zauważy coś dziwnego. Coś, co sprawi, że ułoży resztkę włosów na głowie „na pożyczkę”, poprawi swoją niechlujną podkoszulkę w siatkę i będzie próbować niezdarnie wciągnąć piwny brzuch.

Bo oto bardzo młode i równie piękne Malgaszki zaczną podchodzić do niego, uśmiechać się szeroko, ocierać i…każdym swoim gestem dawać do zrozumienia, że jest bardzo atrakcyjnym Panem Stanisławem z Europy. Czary? Nic z tych rzeczy. Nie ma czarów na świecie. Spójrzcie na niego- to ciągle ten sam pijany, rozchełstany i niedogolony Staszek z Przeździerzyna koło Dąbrówki. Co się więc stało? Ano, Drodzy Czytelnicy, po prostu wyspa Nosy Be słynie z seksturystyki. W takiej Ambatoloace na przykład, Francuz czy Włoch z osiemdziesiątką na karku, u boku młodej, piętnastoletniej dziewczyny, to powszechny widok, który tutaj nikogo nie szokuje. Zresztą- wkrótce napiszę o tym zjawisku szerzej, bo jest ono naprawdę godne opisania.

mada3 I właśnie w tym momencie, drogi Stwórco, postanowisz złośliwie interweniować. Zanim, zamroczony rumem i tutejszą popularnością wśród płci pięknej Pan Staszek przejdzie na grzeszną stronę mocy, ty po raz kolejny rozpylisz w powietrzu proszek zapomnienia, podniesiesz (nieco już zwiotczałego) Stanisława wysoko w górę, wsadzisz mu dobrotliwie w dłoń ciepłego Harnasia i…swoim wszechmogącym palcem położysz na plaży w Mielnie, pomiędzy palikami jego parawanu. Kiedy ocknie się kilka minut później, nie będzie nic pamiętać. I tylko jego żona Halina wyczuje nosem dziwny zapach rumu, roznoszący się dookoła męża. Ale to przecież doświadczona i mądra kobieta, której po trzydziestu latach małżeństwa nic już nie jest w stanie zadziwić…

———————————————-

„O” JAK OZDOBY

My, mężczyźni, w gruncie rzeczy jesteśmy prostymi istotami. Nie zauważamy tych wszystkich patentów, sprytnych zabiegów, zakulisowych działań, cwanych sposobów i sposobików, którymi wy, Drogie Panie, mamicie nas skutecznie od początków istnienia ludzkości. Panowie, przyznacie mi rację?

Weźmy na to: dyskoteka. Stoisz sobie, chłopie na uboczu i obserwujesz jak ludzie się bawią. A tu nagle przed tobą zaczyna się wić zgrabna dziewczyna. Nogi do samej podłogi, białe i gustowne kozaczki, piękne, gęste blond włosy, zmysłowe usta, duży, pełny biust, cudownie zakrzywione brwi. A jeszcze cała zdaje się lśnić, błyszczeć i mienić w blasku dyskotekowych świateł…Bogini, niemalże! I co? Jak na to reagujesz? To proste- w ciągu dziesięciu sekund zakochujesz się bez pamięci, a w myślach przyrzekasz jej dozgonną miłość, wierność, uczciwość…i takie tam.

I właśnie w momencie uniesienia podchodzi do ciebie twoja najlepsza koleżanka, która, zerknąwszy tylko pobieżnie na twoją wybrankę, wyjawia ci całą brutalną prawdę, której- umówmy się- wolałbyś nigdy nie poznać. W prostych, żołnierskich słowach, dowiadujesz się, że twoja bogini z parkietu jest w zasadzie łysa. Tylko ma jakieś wczepione włosy i dlatego jej fryzura tak bujnie wygląda. Poza tym ma wyrwane pęsetą brwi, a seksowne zakrzywienie zrobiła sobie tanią kredką. Skąd twoja koleżanka wie, że kredka była tania? Nie wiadomo, ale kobiety to widzą. Zmysłowe usta? Nic z tego. Dowiadujesz się bowiem, że piękność z parkietu wstrzyknęła sobie po prostu jakiś badziew w wargi, a w ogóle to wygląda jak sztuczna i napompowana żaba. Tak przynajmniej twierdzi twoja znajoma.

„A to, że się świeci, niczym boski ognik”- zapytujesz- „czemu mieni jak gwiazda najjaśniejsza”? W tym momencie dowiadujesz się, że twoja bogini wysmarowała się kremem z brokatem i dlatego tak błyszczy. Po prostu. No i ostatni cios: ”a w ogóle to ma cycki zrobione”- dobija cię koleżanka i jeszcze dla lepszego efektu wydyma złośliwie usta… Kapitulujesz. Przyznaj się, chłopie- jesteś zdruzgotany. Twoje ideały legły właśnie w gruzach…i po raz kolejny przyznajesz, że kobiety mają swoje sekretne kody, sposoby i patenty, wobec których jesteś bezsilny.A Madagaskar nie jest wyjątkiem od reguły. Tutejsze kobiety też znają skuteczne sposoby, żeby cię zdobyć, o nieszczęsny. Choć mają jednak pewną przewagę nad Europejkami.

madag3 Pierwsza sprawa– włosy. Umówmy się – każda biała kobieta chciałaby mieć takie. Są gęste, jest ich mnóstwo i można z nimi działać cuda, z czego zresztą chętnie korzystają Malgaszki. A zatem ich głowy to jakby galerie najbardziej awangardowych fryzur: warkocze, warkoczyki, koki, dready, kucyki, afro, sploty- do wyboru do koloru! No niestety- wyłysiała kilkuletnim utlenianiem tanią farbą tancerka z dyskoteki z doczepioną treską, raczej nie ma tutaj szans powalczyć.

Druga sprawa – kolorowe chusty. Niczym paw z postawionym ogonem, tutejsza piekność sprytnie zwabi cię, nieszczęśniku, swoimi kolorowymi chustami, mieniącymi się w blasku madagaskarskiego słońca wszystkimi kolorami tęczy. Chusty są krzykliwie ubarwione, jaskrawe, mają lokalne wzory i zdają się krzyczeć z daleka: „tutaj jestem”. I zazwyczaj jest to skuteczne. A na pewno dużo bardziej skuteczne niż ten żarówiasty kawałek materiału udający sukienkę na biodrach twojej niedoszłej miłości z parkietu.

MALG2

Kolejny wabik kobiet Madagaskaru to malowane kolorowymi farbkami wzorów na twarzy. Kwiatki, kółeczka, kropki, fantazyjne wzory i regularne figury zdobią ich czoła, nosy, policzki i podbródki. Jak się bawić, to się bawić- dlaczego nie potraktować swojej twarzy jako dzieła sztuki? I tak właśnie traktują swoje oblicza Malgaszki. Można? Można!

Najbardziej dyskusyjną kwestią jest malowanie całej twarzy…żółtą glinką. Tworzy to efekt przedziwnej maski, która podobno chroni przed słońcem i ma jakieś niesamowite właściwości odżywcze. Przy czym w Europie kobiety nakładają swoje maseczki w zaciszach łazienek (często chowając się nawet przed własnymi mężami, oszczędzając im widoku własnej żony pokrytej dziwną mazią i plasterkami ogórka zielonego), natomiast Malgaszki paradują w owych popękanych od słońca maskach z glinki przez całe dnie, dumnie prezentując swoje twarze wszystkim dookoła…No i tutaj jednak muszę ci przyznać rację, kochasiu z podrzędnej dyskoteki. Bo jednak największa tapeta na twarzy twojej wybranki z parkietu, te pół kilograma taniego podkładu i pudru na policzkach, grube krechy zamiast brwi i ledwo trzymający się tusz na rzęsach, i tak wyglądają lepiej od popękanej w słońcu gliny. Ale- co kraj, to obyczaj…O gustach się nie dyskutuje!

nosy3

Gwarantuję ci jednak, że gdyby w tym momencie młoda i zgrabna Malgaszka w fantazyjnej i bujnej fryzurze na głowie stanęła przed Tobą, obdarzyła cię szczerym uśmiechem odsłaniającym jej idealnie białe i proste zęby, dodatkowo zamachała swoją kolorową chustą- uwierz mi, że glinka na twarzy nie stanowiłaby dla ciebie żadnego problemu. Zakochałbyś się, drogi chłopcze bez pamięci jak sztubak i kolejny raz padłbyś na kolana, ażeby oświadczyć się swojej wybrance. Bo pewne metody, sposoby i wabiki kobiet na mężczyzn- są równie skutecznie, niezależnie od szerokości geograficznej.

Pełną wersję „Alfabetu Madagaskaru”, przeczytasz w książce „Miejsce Za Miejscem, czyli podróże małe i duże”. Kliknij tutaj, żeby kupić książkę.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj

————————————————————————————————————-