Dziś opowiem wam o jednym z najdziwniejszych muzeów, w jakich miałem okazję być. O gruzińskiej placówce, która tak naprawdę w każdym innym kraju byłaby zakazana, bowiem wychwala wąsatego dyktatora, zabijającego ludzi z równą lekkością, z jaką my uśmiercamy packą komary. Panie i panowie, witamy w Muzeum Stalina, które z powodzeniem funkcjonuje od 1937 roku aż do dziś. Drodzy czytelnicy, którzy nie słyszeliście jeszcze o tej placówce. To nie pomyłka. Zaręczam wam, że w gruzińskim mieście Gori rzeczywiście do dziś dnia istnieje i dobrze funkcjonuje Muzeum Józefa Wissarionowicza Dżugaszwili, znanego powszechnie jako Józef Stalin. Dlaczego akurat tam? Ano dlatego, że 18 grudnia 1878 roku, w małym, ceglanym i skromnym domku przyszedł na świat mały Józio, który kilkadziesiąt lat później okazał się krwawym dyktatorem i jednym z największych morderców w historii. Tak, moi drodzy: Stalin był najbardziej znanym obywatelem Gruzji. Żeby było ciekawiej, jego muzeum jest położone… przy alei nazwanej jego imieniem. Albowiem w tym kraju nie każdy uważa go za mordercę, o nie! Sporo ludzi, zwłaszcza starszych, postrzega go jako swojego człowieka i jest dumnych z faktu, że Stalin był właśnie pochodzenia gruzińskiego. Wiem, że to dziwne, ale tak jest. No ale wracając do tematu muzeum: domek, w którym przyszedł na świat wódz, stoi do dziś w praktycznie niezmienionym stanie, został jednakże przykryty czymś w rodzaju betonowej obudowy, która ma za zadanie osłonić cenny budyneczek przed deszczem śniegiem lub też potencjalnymi atakami z powietrza. Chatynka jest mała i choć murowana, to i tak zdaje się przechylać na bok i ledwo stać. Ale w końcu nie ma się co dziwić, bo liczy sobie ponad 150 lat. Tutaj właśnie, w domu rodzonego ojca profesji szewskiej, matka Stalina powiła swojego szkrabka, który wkrótce miał pokazać światu swoje prawdziwe oblicze. W środku możemy sobie zobaczyć mała skromną izbę i wiejskie łóżko, na którym matka urodziła małego Józefka. Natomiast tuż obok domku stoi spory gmach w stylu socrealistycznym, w którym zgromadzono – uwaga – aż 40 tysięcy eksponatów związanych ze Stalinem. I tak oto można tutaj zobaczyć jego buty-oficerki, mundur, czapkę, rzeczy osobiste, ale też meble, prezenty od możnych tego świata a także fotografie i dokumenty z tamtych czasów, w tym wspólne fotki ze swoim kolegą z czasów rewolucji, niejakim Leninem, którego nawoskowane ciało możemy sobie do dziś oglądać w Mauzoleum na Placu Czerwonym w Moskwie. Ogromne zainteresowanie wzbudza także jedna z 12 masek pośmiertnych, które wykonano tuż po jego zgonie w 1953 roku. Są także idylliczne wyobrażenia Stalina jako dobrotliwego i opiekuńczego pana, który kochał ludzi i zawsze służył dobrą radą, a dzieci lgnęły do niego jak do miłego dziadzi. Spore wrażenie robi też jego oryginale biurko z dwoma telefonami i fotelem wodza oraz z kilkoma siedziskami dla najbliższych współpracowników, których zresztą też miał w zwyczaju zgładzać lub w najlepszym wypadku wysyłać do łagrów. Dlatego domyślam się, że wezwani na takie narady trzęśli portkami, bo nigdy nie było wiadomo, czy akurat tego nie padnie na nich. Wódz był tyleż okrutny, co podejrzliwy. Podobnie interesujący jest oryginalny wagon koloru zielonego, którym Stalin podróżował po Europie. Wąsaty wódz obawiał się o swoje życie (czemu nie ma się co dziwić, bo chłopina jakby nie liczyć, miał na sumieniu życie – lekko licząc –  20 milionów ludzi), zatem jego podróże były starannie zaplanowane i utrzymywane w największej tajemnicy. Poza tym panicznie bał się latać samolotami, więc transport kolejowy był dla niego wybawieniem. Często pancerny pociąg-salonka jeździł pod osłoną nocy, zdarzało się, że trasa była zmieniana, ażeby nie można było przewiedzieć, którędy wódz będzie podróżował. Podobno podczas jazdy odbywały się w środku rauty dla najbardziej zaufanych współpracowników Stalina, podczas których lało się obficie gruzińskie wino, do którego Józef Wissarionowicz miał słabość. To właśnie tym pociągiem pojechał on na konferencję w Jałcie i Teheranie, gdzie określał z możnymi tego świata przyszłe strefy wpływów i na nowo tworzyli mapę Europy. Ale najciekawsze jest to, że w muzeum panuje dość poważna atmosfera. Panie z obsługi cały czas obserwują turystów, a ewentualne żarty wynikające głównie z poziomu absurdu istnienia takiego miejsca, natychmiast natrafiają na srogie spojrzenia, bo przecież nie wypada się śmiać ze Stalina. No i jeszcze coś – otóż przy wyjściu z muzeum istnieje… sklepik z pamiątkami. I jeśli chcemy coś sobie kupić na prezenty, to za kilka lari (czyli gruzińskiej waluty) możemy sobie nabyć na przykład takie przedmioty jak… znaczki, przypinki, zapalniczki czy też nawet czapeczki i wina z wizerunkiem Stalina. Coś niesamowitego, prawda? A jednak – to się dzieje naprawdę! Podczas wizyty w placówce zastanawiałem się cały czas, co by było, gdyby ktoś na świecie założył muzeum, dajmy na to Adolfa Hitlera, który także uważany jest za zbrodniarza. Założę się, że wybuchłby ogólnoświatowy skandal, a międzynarodowa społeczność domagałaby się jego natychmiastowego zamknięcia. Tymczasem w Gori, od wielu już lat istnieje muzeum, które powstało na cześć Stalina, ma się całkiem dobrze i jakoś nie słychać głosów oburzenia. Do tego jeszcze możemy sobie zakupić podczas wizyty w tym miejscu gustowny kubeczek z wizerunkiem mordercy i popijać sobie w nim poranną kawkę. No, ale wiadomo, że świat był, jest i zawsze będzie dziwny… Tutaj przeczytasz o tym, żeby nigdy nie lekceważyć gruzińskiego bimbru…. Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki. Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku! Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj