„J” JAK JEDZENIE

Przyznaj się- w dobie programów kulinarnych, ty też pewnie uległeś modzie na światowe jedzenie, co?

Lubimy sobie czasem wyskoczyć do piekielnie drogiej i modnej włoskiej knajpy na spaghetti, wciągnąć indyjskie curry w nepalskiej restauracji czy nawet kaczkę po pekińsku u Chińczyka na rogu? A potem wrzucamy fotki dania na fejsika, że niby tak światowo jadamy…Są lajki, jest duma.
No przyznaj się, że ci się zdarza.
Mam dla ciebie jednak wiadomość- nawet jedząc w tym szemranym Chińczyku na rogu (do którego kuchni wolałbyś przezornie nie zaglądać), ciągle jednak znajdujesz się w bezpiecznej strefie komfortu. Jest w miarę czysto, mają bieżącą wodę, czasami nawet wpadnie sanepid, a swoją dyskretną kontrolę zrobi Towarzystwo Ochrony Psów, zaglądając ostrożnie do garnków.

ma1

Na Madagaskarze sprawa wygląda jednak nieco inaczej.
Knajpa to tutaj długa ława z krzesełkami po obu stronach, ustawiona pod daszkiem z blachy falistej na ulicy. Ewentualnie pod dachem z liści trzciny cukrowej.

Z elementów dekoracyjnych, modny architekt wnętrz zaplanował tu jedynie stary obrus z ceraty, pamiętający czasy kolonii francuskiej, upstrzony finezyjnie przez artystycznie uzdolnione muchy. Przygotuj się także, że te uroczo bzykające owady będą Ci towarzyszyły przez cały posiłek, doskonale znając smak Twojej potrawy- wszak zdążyły już usiąść od rana na wszystkim co jest na stole, a nawet podtopić się w Twoim sosie. Na szczęście kucharka wyjęła je palcami. Uff, co za ulga.

mm98

Nie oczekuj także dobrze wyposażonej kuchni ze sprzętami AGD. Tutaj za zlew robi wielka miska, w której kucharka i kelnerka w jednym płucze wszystkie talerze. To taki wzruszający rodzaj symbolicznej solidarności z innymi klientami- niemalże jak jedzenie z jednej miski. Tradycyjna wymiana śliny po prostu.
Czyż to nie urocze?
A jak wygląda menu w takiej modnej, madagaskarskiej restauracji?
Na początek- smażeniny. Czytaj: warzywa w cieście, banany w cieście, kawałki ryby w cieście. Wszystko smażone na głębokim tłuszczu w czarnym od sadzy kociołku.

m111
Jako danie właściwe- ryż. Tu się go je na śniadanie, obiad i kolację w astronomicznych ilościach.
Do tego kawałek kurczaka (żylaste kuraki tutaj biegają po ulicach dosłownie wszędzie) zalany rosołem lub innym sosem (tym z muchą także).

mm3
Jeśli jesteś blisko morza, masz też często do wyboru rybę czy krewetki- najczęściej w wersji grillowanej. Przy czym grill to mała kratka położona na mini ognisku obok, której z gracją dogląda 80-letnia Mistrzyni Grilla Krawężnikowego.
Do tego ewentualnie jakiś placek czy też maniok, którego (jako zagorzały przeciwnik ziemniaków) stałem się nawet fanem, oraz pieczone zielone banany, które nie są słodkie i smakują podobnie do swojskich ziemniaków. Taki tutejszy zapychacz kiszek.
Jako surówkę dostaniesz (zawsze) kiszoną, startą papaję. Smaczne to nawet, nie powiem.

mm99

Na stole, obok człapiących much i lepiących się resztek po posiłkach poprzednich klientów, zawsze też będą stały plastikowe butelki po napojach, wypełnione osobliwymi sosami, na bazie papai, cytryn i papryczek chili, doprawionymi do smaku trawą cytrynową.
A jeśli twoim niespełnionym snem jest wołowina, zwykle możesz sobie zamówić tutejszy przysmak- grillowane szaszłyki z zebu, czyli garbatej krowy, o której wspominałem wcześniej.
Więcej na nich patyka niż mięsa, dlatego zamów od razu dziesięć, a i tak się tym nie najesz. Ale liczy się smak.
A co na śniadanko?
Gumowata buło-bagietka ze stoiska, którą smarują tutaj w środku sosem na bazie chilli. Zjadliwe, choć sosu mniej niż mięsa tego biednego zebu na patyku.
Zawsze też pozostają ci owoce i warzywa- banany, wielkie jak dłoń awokado, papaje wielkości piłki do rugby czy monstrualne mango.

mm4
I wiesz co? Pomimo tych much, smrodu i poplamionej ceraty, gwarantuję ci, że jak tylko wrzucisz na fejsika zdjęcie takiego 30 centymetrowego awokado, w drugiej części globu twoi znajomi udławią się z zazdrości piekielnie drogim makaronem w piekielnie drogiej i piekielnie modnej restauracji…
Na zdrowie!

————————————————–

„K” JAK KAMELEON

Mea culpa!
Przyznam, że w sprawie kameleonów miałem podejście niczym typowy wąsaty Janusz leżący z wywalonym brzuchem piwnym, za swoim parawanem na plaży w Ustce. A mianowicie traktowałem te zwierzaki dość luźno, a nawet lekceważąco, nie wiedząc o nich prawie nic.

Taka tam fikuśna jaszczurka z rozbieżnym zezem i wyłupiastymi oczami, która sobie czasem zmieni kolor dla kamuflażu. I tyle mojej wiedzy (Janusza zza parawanu zapewne też) w tym temacie.

maaaaa

A tymczasem na Madagaskarze…nie igra się z kameleonem. Oj, nie igra.
Mimo, że spotyka się go tutaj dość często (po tygodniu pobytu już nawet nie zatrzymywałem się, żeby zrobić mu zdjęcia, tak mi spowszedniał), to jednak jest on tutaj otoczony dużym szacunkiem…graniczącym czasami ze strachem.
Na przykład nigdy nie pokazuje się kameleona palcem, bo to wróży nieszczęście.
Trzeba zgiąć palec wskazujący i dopiero wskazać nim zwierzaka- wtedy licho cię nie weźmie.
(Janusz, zapamiętaj!)

mm12
Masz w domu kanarka? Kota? Warana? To może i kameleona chciałbyś mieć w dużym pokoju?
Zapomnij.
Na Madagaskarze to przynosi nieszczęście. Tutaj nikt nie trzyma kameleona- to się może źle skończyć.
Podobnie kameleon przechodzący ulicą (a raczej niezgrabnie sunący, bo ruchy ów filut ma nieco paralityczne), pełni na Madagaskarze rolę naszego czarnego kota. Trzeba poczekać aż sobie spokojnie pójdzie.

maa
A jeśli to zignorujesz? No cóż- możesz skończyć tak jak ja i moi znajomi:
Ano wyruszyliśmy sobie pewnego pięknego dnia trzema skuterami pooglądać wyspę Nosy-Be na Madagaskarze. Słoneczko świeciło, domki bambusowe błyszczały w słońcu…piękny dzień innymi słowy.
I mimo tego, że się rozdzieliliśmy, każdy z nas za swej drodze spotkał kameleona.
I co? Każdy z nas zachował się jak typowy brzuchaty Janusz z plaży w Ustce- zamiast poczekać aż spokojnie sobie przejdzie, bezczelnie go ominęliśmy.
I jaki finał miała ta lekkomyślność, ba- wręcz głupota?
Na pierwszym skuterze skończyło się palpitacjami serca kierowcy i awarią skutera.
Drugi skuter zaliczył dwa groźne wypadki i blokadę koła.
Kierowca trzeciego skutera dostał udaru słonecznego, a wieczorem wpadł mu do ucha wielki owad, którego ambicją było dostanie się do błony bębenkowej swojego gospodarza.
I co na to powiecie?
Nie igra się z kameleonem. Zapamiętajcie to.

Ps. Moim zdaniem, zwycięzcą w kategorii: „najlepszy kamuflaż” jest osobnik na drzewie, którego zdjęcie zamieszczam poniżej. Mistrz!

m2

———————————-

„L” JAK LENISTWO.

Wszechogarniające. Powszechne. Notoryczne.

Lenistwo jest narodowym i najchętniej uprawianym sportem Malgaszów. Każdego dnia miliony mieszkańców wyspy oddaje się błogiemu nicnierobieniu. Na ławce, na ziemi, na stole, na krześle- miejsce nieważne, ważna czynność…Bo i sztuką jest przez całe lata siedzieć na zydelku i leniwie obserwować równie niespieszny świat ze swoją codzienną powtarzalnością.

Świat gna do przodu, Europa i Stany Zjednoczone są od lat zaprzęgnięte w morderczym wyścigu szczurów o jak najwyższe PKB z Chinami…a tutejszy świat na Madagaskarze jakby leciutko sobie dreptał, wykonując ruchy pozorowane. Zaganiany i zadłużony Europejczyk nigdy nie zrozumie tej filozofii.

madd

Tutaj nikt się nie spieszy, każdy ma na wszystko czas, a podobne do siebie dni widziane z klepiska przed domkiem na wsi, tylko czasami są przerywane wielkimi wydarzeniami w rodzaju na przykład przybycia białasów w okolicę. Wtedy nawet ta najbardziej leniwa część wsi potrafi zlecieć się w oka mgnieniu tylko po to, żeby poobserwować śmiesznych vazahas (białych). Rozrywka, jak widać, wszędzie jest w cenie.

Po co tak pędzić…po co tak gnać…przecież wszędzie zdążymy, prawda?

——————————————-

„Ł” JAK ŁAPÓWKA

Przyznam się wam do czegoś- w moim ponad trzydziestoletnim życiu dałem dwie łapówki.

Zacząłem dość wcześnie- pierwszy nikczemny prezent w postaci kilku monet wygrzebanych ze świnki skarbonki, położyłem na biurku przed surową Panią Zosią z mojego przedszkola. Sroga przedszkolanka była postrachem grupy Krasnali, do której dumnie przynależałem. Szczególnie denerwowało ją, kiedy któryś z przedszkolaków chciał iść do toalety podczas leżakowania. Wiedząc o tym, zaopatrzyłem się uprzednio w skromne środki pieniężne i kładąc je na biurku Pani Zosi poprosiłem o możliwość wyjścia za potrzebą…Nigdy nie zapomnę purpurowego koloru, jakim pokryło się lico przedszkolanki. Ale łapówka okazała się skuteczna- Pani Zosia już nigdy nie utrudniała mi wyjścia gdziekolwiek. Choć pieniędzy nie wzięła. Jako były Krasnal jestem z niej dumny!

15 lat później wręczyłem łapówkę w postaci butelki taniego piwa kanarowi w autobusie miejskim. Kontroler przyjął gratyfikację o wartości 1,95 zł i kary mi nie wręczył.
Potem przez kolejne lata udało mi się unikać wręczania nieoficjalnych prezentów…aż do pobytu na Madagaskarze. Bo tutaj, Drodzy Państwo, łapówka to chleb powszedni!

IMG_2496-crop

Już na lotnisku, po wydaniu wizy, Pan Kontroler w mundurze uśmiechnął się do mnie i poprosił o „gift”. Udałem, że nie wiem o co chodzi i zacząłem mówić po polsku, co trochę pana zdezorientowało. Kolejna kontrola- tym razem ładna pani uśmiecha się do mnie i coś szepcze. „No, myślę (prężąc sie jednocześnie, niczym zaskroniec w okresie godowym), ślicznotko- pewnie ci się spodobałem- doskonale cię rozumiem…”.
Okazało się jednak, że nic nie rozumiałem, bo pani w mundurze chodziło tylko o „gift”, a nie o moje boskie ciało. I tym razem język polski i głupi uśmieszek na twarzy załatwił sprawę i moja niedoszła podrywaczka odpuściła.

Przez kolejne dni przekonywałem się, że łapówka to jakby półoficjalny podatek, którzy płacą tu wszyscy. Jedziesz taksówką? No to masz kontrolę co jakieś 15 km. Szlaban, dwóch mundurowych…takie punkty kontrolne. Kierowca podaje Panu Władzy dokumenty z wkładką pieniężną, ten wyjmuje sobie wkładkę, oddaje dokumenty kierowcy i puszcza dalej. Za co biorą w łapę? Za nic, bo wiadomo, że pretekst się zawsze znajdzie.

Natomiast pewien policjant rozczulił mnie szczególnie, wręczając mi stworzony przez siebie na kserokopiarce „BILET”. Dokąd? Chyba przed siebie, bo jechaliśmy sobie taksówką prostą drogą ze wsi do wsi. Oczywiście cena tego biletu wynosiła 1 zł. Prosto do kieszeni Pana Władzy.
Pomysłowe, co?
I tak każdego dnia. Można przyjąć prosty przelicznik madagaskarski: każda rozmowa z policjantem = łapówka.

I nawet podczas mojego powrotu, na lotnisku, dwóch umundurowanych wzięło mnie na stronę z moim bagażem. Kazali go otworzyć, po czym pogrzebali w środku i wyjęli wanilię, pytając się czy kupiłem ją z licencjonowanej hodowli. Ponieważ wyglądąło na to, że panowie właśnie stworzyli swój własny przepis (bo takowy dotyczący wanilii tutaj nie istnieje), skróciłem nieco skomplikowane spory prawne, zapytując po prostu czy chcą „gifta”. Odpowiedzieli, że owszem…po czym pokazałem im mój portfel, gdzie przezornie zostawiłem tylko 10 polskich złotych.
Niestety, wzgardzili polskim środkiem płatniczym i puścili mnie- trzeba było zobaczyć ich smutne oblicze na widok naszego Mieszka I na banknocie…

Ps. Zdjęć nie ma, bo trudno sfotografować niecny proceder…ale zapamiętajcie- łapówka na Madagaskarze to chleb powszedni.

Kolejną, piątą część „Alfabetu Madagaskaru” przeczytasz TUTAJ

 

Pełną wersję „Alfabetu Madagaskaru”, przeczytasz w książce „Miejsce Za Miejscem, czyli podróże małe i duże”. Kliknij tutaj, żeby kupić książkę.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdy wtorek o 10:20 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj

————————————————————————————————————-