To, o czym za chwilę przeczytacie, to kolejna wersja walki Dawida z Goliatem, która toczyła się w Azji Południowo-Wschodniej, i to całkiem niedawno. Morał z tej historii jest identyczny do tej biblijnej: spryt i wola walki bywają więcej warte, niż pozorna potęga najbardziej nawet potężnego przeciwnika. Zapraszam na południe Wietnamu.

Wojna wietnamska to jeden z tych konfliktów, który dość mocno zaistniał w popkulturze. Bo kto z nas nie kojarzy serialu „M.A.S.H”., filmów: ”Forrest Gump”, „Good Morning, Vietnam”, czy też postaci dzielnego Johnna Rambo? Grube ryby z Hollywood wycisnęły z tej wojny, co tylko mogły, dzięki czemu jest ona do  dziś obecna w świadomości ludzi na całym świecie.

Co było przyczyną krwawego konfliktu w latach 60. i 70. XX wieku? Otóż miała tam miejsce kolejna odsłona zimnej wojny. Wietnam podzielił się na część północną (komunistyczną) oraz południową, którą poparły Stany Zjednoczone, wysyłając tam swoje wojska. I mimo tego, że na początku wydawało się, że to będzie krótkie starcie biblijnego Dawida z Goliatem, a Stany Zjednoczone szybko rozniosą w pył komunistów z północy,  jednak to właśnie Amerykanie okazali się wielkimi przegranymi tej wojny. A w 1975 roku wycofali się ostatecznie z terenu walk.

Albowiem Wietnamczycy okazali się niebywale waleczni i sprytni, doskonale wykorzystując naturalne warunki występujące w swoim kraju oraz stosując w walce niestandardowe rozwiązania. A jednym z nich było zbudowanie gęstej sieci podziemnych tuneli… których fragmenty wciąż jeszcze można oglądać na południu kraju. Proszę sobie wyobrazić, że Wietnamczycy wydrążyli w glinie ponad dwieście kilometrów wąskich klaustrofobicznych tuneli, z których partyzanci komunistycznego Wietkongu atakowali wrogów. Ale były one także miejscem schronienia i tymczasowego zamieszkania dla tysięcy mieszkańców miasteczek i wsi z południa kraju.

A jeśli ktoś chce przenieść się z tamte czasy i zrozumieć dlaczego potężna Ameryka, dysponująca ogromnym arsenałem broni, przegrała w starciu z partyzantami Wietnamu, to powinien pojechać na jednodniowa wycieczkę z miasta Ho Chi Minh, (znanego niegdyś jako Sajgon) do kompleksu tuneli Củ Chi. I jest to niezwykła  podróż w czasy doskonale znane z głośnych filmów o wojnie wietnamskiej.

Już samo otoczenie tuneli Củ Chi robi wrażenie, albowiem po kupieniu biletu…  wchodzimy na teren dżungli. Dookoła nas wyrastają bambusy, drzewa i gęste krzaki, zatem od razu mamy przed oczami znane ze szklanego ekranu obrazy grupek amerykańskich żołnierzy, przedzierających się ostrożnie pośrodku tropikalnego lasu. I kiedy stałem na samym środku dżungli, doszło do mnie, że tutejszy musiał mieć także ogromny wpływ na wynik tej wojny. W powietrzu jest upalnie, parno i wilgotno, co zapewne Wietnamczykom nie przeszkadzało, ale już dla obwieszonych bronią i sprzętem oraz ubranych w ciężkie mundury Amerykanów, musiało być zabójcze.

Dlaczego przedzierali się ostrożnie? Dlatego, że nigdy nie wiedzieli, kiedy nastąpi na nich niespodziewany atak, a spod sterty starych liści na ziemi, nie wyłoni się znienacka dłoń uzbrojona w granat. Bowiem wejścia do podziemnych tuneli były doskonale zakamuflowane. Wąskie dziury, zbyt małe dla rosłych żołnierzy, a w sam raz dla drobnych Wietnamczyków, były nakryte drewnianymi klapami z zeschłymi liśćmi, dzięki czemu po zamknięciu stawały się niewidoczne dla obcych. Na terenie kompleksu Củ Chi znajduje się kilka takich wejść do tuneli, których nigdy byśmy nie zauważyli, gdyby nie nasi przewodnicy. Każdy ze zwiedzających ma szansę wejść do środka takiej dziury w ziemi, nakryć się od góry drewnianą płytką… oraz zniknąć na chwilę z pola widzenia. Co ciekawe, istniejące wejścia do tuneli zostały jakiś czas temu powiększone z myślą o zagranicznych turystach, bo w czasach wojny były one dużo węższe i mniejsze. Choć i dziś do środka tuneli zdołają wejść tylko co szczuplejsi zwiedzający. Nic więc dziwnego, że te korytarze stanowiły podziemny  świat, zupełnie niedostępny dla żołnierzy amerykańskich.

Turyści zwiedzający kompleks Củ Chi mają okazję wejść po ziemię i przejść się w pozycji „na kolanach”  przez kilka udostępnionych do zwiedzania odcinków tuneli, z których najdłuższy liczy sobie około 100. metrów długości.  W środku jest klaustrofobicznie, duszno, parno, i ciężko uwierzyć, że były one schronieniem dla ludzi, nawet przez kilka tygodni. Wewnątrz korytarzy urządzano nawet pokoje odpoczynku i sypialnie z rozwieszonymi hamakami, a także podziemne kuchnie, gdzie gotowanie posiłki. Natomiast tunele były wydrążone na czterech poziomach wkopanych w głąb ziemi, dzięki czemu najniższe spośród nich były odporne na bombardowania, niczym schrony przeciwlotnicze.

Ciekawy był tez system wentylacji, bo używano do niego… termitier, które-posiadając naturalne otwory, zapewniały wtłaczanie świeżego powietrza pod ziemię. Gdzieniegdzie  w podłożu robiono także malutkie otwory, przez które wydobywał się dym z kuchennych pieców kuchennych. Przy czym gotowano tylko w nocy lub nad ranem, żeby strużka dymu spod ziemi nie zdradziła żołnierzom amerykańskim położenia tuneli.

A ich mieszkańcy byli w pełni wystarczalni, bo tunele były w sprytny sposób połączone z odnogami rzeki Mekong, więc wody pod ziemią także im nie brakowało. Natomiast obuwie dla partyzantów wytwarzano z wielkich opon wojskowych pojazdów, a guma okazała się wyjątkowo trwałym materiałem.

Wietnamczycy skutecznie potrafili uprzykrzyć życie swoim wrogom. Bowiem utrapieniem żołnierzy amerykańskich stały się pułapki, budowane przez partyzantów w dżungli.. Po raz kolejny okazało się, że spryt i wykorzystanie starych patentów wojennych mogą okazać się piekielnie skuteczne!

W lesie powstało tysiące doskonale zamaskowanych w ziemi zapadni, gdzie na nieszczęsnego  żołnierza czekały już naostrzone druty, które przebijały jego ciało w kilkunastu miejscach naraz. Popularnymi pułapkami były także te w kształcie ram wielkości dorosłej osoby, najeżone metalowymi kolcami, które nagle spadały z góry, umieszczone wcześniej w konarach drzew i przebijały ciała wrogów. Kilka spośród takich śmiertelnie niebezpiecznych, choć prostych pułapek można  zobaczyć na terenie kompleksu Củ Chi. Przy wyjściu jest także pawilon, gdzie wystawiono amerykańskie pistolety i karabiny oraz wielkie bomby zrzucane na Wietnam, a także miny, które nawet do dziś bywają śmiertelną pułapką w tutejszych lasach, bo część z niech nie została jeszcze rozbrojona.

Czy zatem będąc z Wietnamie warto zobaczyć tunele Củ Chi? Oczywiście, że tak! Po pierwsze – wojenną rzeczywistość, znaną z tylu filmów i seriali, mamy tam „na wyciągnięcie ręki”, a po drugie – uświadamiamy sobie, że spryt i niekonwencjonalne metody działania mogą mieć wielką moc, która potrafi zmienić bieg historii.

TUTAJ przeczytasz o dziwnych i szokujących zwyczajach Chińczyków.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj