Kurczak w cieście na ostro? Wołowina w pięciu smakach z ryżem? A może nieśmiertelne sajgonki z dużą ilością sosu? Myślicie, że na tym polega chińska kuchnia? No to mam wiadomość: jesteście w dużym błędzie! Bo to, co znamy z naszych nadwiślańskich knajpek prowadzonych przez Chińczyków, ma tyle wspólnego z kuchnią Państwa Środka, co pewien najbardziej wpływowy polski polityk z  kobietami.

Albowiem wszystkie te potrawy, które kojarzymy z orientalnych knajp w naszych miastach, to jedynie efekt mądrości kucharzy znających nasze gusty i zamiłowania. Zatem zaproponowali oni Polakom bezpieczne i zachowawcze dania, dostosowując je do schematu: mięso + ryż + surówka + dużo sosu.

Tymczasem chińska kuchnia to prawdziwy kosmos – zarówno w wymiarze smakowym jak i wizualnym. Przebywając zaledwie kilka dni w Pekinie i Szanghaju, mogłem co najwyżej otrzeć się o niebywałe bogactwo kuchni Państwa Środka, która dodatkowo jeszcze różni się od siebie w zależności od regionu. Ale i tak postaram się opisać kilka z tych potraw, nie omijając rzecz jasna także tych najdziwniejszych, które sprawiają, że możemy się poczuć w Chinach jak na Marsie. A jak dostać się na tę planetę? Wystarczy zakupić bilet lotniczy (tak, zdarzają się w tej materii spore promocje) oraz wyrobić sobie chińską wizę, co w moim przypadku dzięki pomocy niezawodnej aina.pl okazało się banalne i zajęło w sumie pięć dni roboczych. Ale naprawdę warto, choćby dla spróbowania kilku potraw spośród tych, które dzisiaj opiszę…

Zacznijmy od tego, że podobnie jak w Polsce ciężko być abstynentem, tak i w Chinach niemożliwością wydaje się zostać wegetarianinem. Mięso jest absolutnie największym fetyszem kulinarnym Chińczyków, którzy kochają je i basta! Nawet kiedy zamówimy coś jarskiego w restauracji, to i tak nie mamy pewności, że danie nie było na przykład przygotowywane na mięsnym wywarze, co jest normą w chińskiej kuchni. Tutaj nikt się nie kryguje ze swoim mięsożerstwem, więc kilka razy byłem na ulicy świadkiem, gdy nie tylko panowie, ale i elegancko ubrane panie dzierżyły w dłoni wielkie kości wołowe mające pewnie ze 40. centymetrów, które spokojnie ogryzały ze smakowitego mięsa.

U nas dama jedząca wielki gnat na środku placu Zbawiciela natychmiast wypadałaby poza towarzyski krąg swoich (w większości wegańskich, bezglutenowych i będących na wiecznej diecie) koleżanek i byłaby traktowana co najmniej jak barbarzyńca. W Chinach natomiast nikogo to nie dziwi. Choć i tak ze wszystkich mięs najbardziej kochana jest wieprzowina.

I jeszcze jedno: tutaj wykorzystuje się mięso do ostatniego jego elementu, bo nic się nie może zmarnować. Na przykład jednym z największych tutejszych przysmaków są podroby: serca, płuca, wątróbki, cynaderki i flaczki – dosłownie wszystko, co da sie pozyskać z mięsa. Kolejnym rarytasem są z kolei… kurze łapki.

Możemy je sobie kupić, przygotowane na kilka sposobów, na setkach straganów ulicznych. A co mamy tuż obok? Ano… smażone kacze głowy –  następna orientalna przegryzka. Zresztą świńskie głowy też są – jak kto woli. I to jeszcze nawet z oczkami, do kompletu.

A może ktoś preferuje wieprzowe raciczki, popularny smakołyk masowo kochany i wielbiony w całym kraju? Nie ma problemu – kupimy je wszędzie. Oczywiście także i w tym przypadku należy zjeść je do samego końca, żeby nic nie zostało na talerzu. Już nawet te przysmaki udowadniają, że z naszej perspektywy, Chiny pod względem kulinarnym leżą jednak bliżej Marsa, niż Ziemi.

Skoro jesteśmy w temacie kaczki, to nie mogę nie wspomnieć o najsłynniejszej tutejszej potrawie, czyli kaczce po pekińsku. W porównaniu do innych dań jest ona dość droga. Ale uwierzcie mi, że wystarczy tylko kilka lub kilkanaście plasterków, żeby się nią nasycić, bo jest ona niebywale tłusta. I trzeba przyznać Chińczykom, że są mistrzami w jej przygotowywaniu. Tuż przed przyrządzeniem ptaka, przez specjalny otwór w szyi wpompowuje się powietrze, żeby skóra oddzieliła się od reszty, dzięki czemu gotowe danie osiąga niesamowitą chrupkość. W Chinach jest ono podawane w formie małych plasterków na talerzyku, w towarzystwie kilku mikrocienkich naleśników, w które zawijamy mięso wraz z warzywami, a następnie polewamy całość sosem sojowym. I uwierzcie mi na słowo, że ten smak to jest magia w najczystszej postaci i nie dziwię się, że to znany na całym świecie produkt eksportowy Chin.

A kości? Oczywiście, że ogryzamy gnaty do końca (jak to czynią wspomniane już damy na pekińskich ulicach), ale dla statystycznego Chińczyka to i tak za mało. Bo jak już mówiłem, tutaj zjada się wszystko i nie marnuje się żaden element mięsa. Zatem istnieje dużo barów serwujących podgrzane kości, do których podają nam… słomki służące do dokładnego wyssania szpiku kostnego. Zresztą jest on bardzo smaczny, co zgodnie przyznają wszyscy, którzy próbowali. Sami przyznacie: czyż nie jest to oszczędna i ekonomiczna kuchnia?

Mówiliśmy o mięsie, ale nie sposób nie wspomnieć o rybach i owocach morza, które na ulicach chińskich miast są równie popularne. Możemy spróbować setek gatunków ryb, kalmarów, ostryg i ośmiornic (słowem: wszystkiego, co tylko wyławia się z wody), przyrządzonych na niezliczoną ilość sposobów.

Szczególnie smaczny jest krab, którego obtacza się w jajku, następnie smaży, a na końcu nabija na patyk. Ale najbardziej szokująca potrawą są tak zwane „pijane krewetki”. Otóż żywe skorupiaki wkłada się do wysokoprocentowej wódki, gdzie przez 15 minut koleżanki przeżywają swoją pierwszą (czyżby?), ale na pewno ostatnią w życiu pijacką imprezę, po której są znieczulone i przesiąknięte smakiem alkoholu. I w tej formie, na żywca, są zjadane. I co na to powiecie? Chyba nikt już nie zarzuci Chińczykom braku fantazji i polotu?

W roli możliwego erzacu mięsa występuje tofu. Ten sojowy przysmak jest tutaj marynowany, obtaczany w panierce, nasączany sosami, smażony, gotowany, słowem: przygotowywany wedle fantazji kucharza. Możemy także kupić tofu w sklepach, zapakowane w gustowne, jaskrawe opakowanko i nafaszerowane odpowiednią ilością chemii, dzięki czemu czytając dziecku skład smakołyku, mamy szansę nauczyć go dużej części tablicy Mendelejewa. Ale i tak najdziwniejszą formą tej potrawy wymyśloną przez Chińczyków jest „śmierdzące tofu”. Ano marynuje się nasz twarożek sojowy przez okres kilku miesięcy w solance w dodatkiem warzyw i suchych krewetek. Tofu przez ten czas fermentuje sobie w spokoju i nabiera takiego smrodu, który sprawia, że podczas późniejszego smażenia odór dochodzący z patelni jest wprost nie do wytrzymania! Ale w Chinach ta potrawa uchodzi za bardzo smaczną i zjada się ją w towarzystwie ostrej papryczki…

Czy Chińczycy jedzą psy? I czemu zajadają się… skorpionami na patyku? Kliknij TUTAJ, żeby przeczytać drugą część opowieści.

Nowe i niepublikowane opowieści z podróży przeczytasz w moich trzech książkach podróżniczych . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj