Oto historia małego miasteczka, która jest przykładem zastosowania „marketingu miłosnego”. Takiego, który w umiejętny sposób wykorzystuje to piękne i szlachetne uczucie do promowania danego miejsca. Jednak w przypadku tego miasta marketingowcy mieli w ręku jeszcze trzy dodatkowe atuty: nadzwyczajną urodę, wyjątkowe położenie i… romantyczną legendę, o której powstała nawet  piosenka.

W roku 1992 byłem nastolatkiem i chodziłem do podstawówki, a Polska w przyspieszonym tempie uczyła się nowych realiów. I to właśnie wtedy, 14 lutego 1992 roku, w programie II TVP od rana mówiono o nieznanym wtedy w Polsce „święcie miłości” zwanym Walentynkami. Studio telewizyjne było udekorowane kiczowatymi ozdobami w kształcie serc w kolorze czerwonym, a zaproszeni goście opowiadali o tradycji świętowania Dnia Świętego Walentego za oceanem i w Europie Zachodniej.

To właśnie wtedy w Polsce narodziła się „nowa świecka tradycja”. I widocznie trafiła ona na bardzo podatny grunt, skoro już rok później, w Walentynki, w mojej podstawówce na środku korytarza stanęła wielka skrzynka obklejona serduszkami, do której nieśmiali uczniowie płci obojga mogli wrzucać swoje – trącące nieco grafomanią – listy miłosne adresowane do obiektów ich westchnień. A stare jak świat uczucie zwane miłością okazało się być nadal bardzo atrakcyjnym tematem.

A skoro w Polsce udało się wypromować 14 lutego jako datę „święta miłości”, to czemu w Gruzji miałaby się nie udać miłosna promocja pewnego miasteczka? Wszak to akurat uczucie jest uniwersalne i dotyka wszystkich, niezależnie od szerokości geograficznej.

Z tego właśnie prostego założenia wyszli kilkanaście lat temu ludzie z najbliższego otoczenia Michaela Saakaszwilego. Ten wówczas młody i energiczny polityk, który w 2004 objął zaszczytny urząd prezydenta Gruzji, postawił sobie za punkt honoru uatrakcyjnienie tego małego kaukaskiego państwa i uczynienie z niego atrakcji turystycznej w oczach zagranicznych gości. To właśnie z jego inicjatywy w Tbilisi wyremontowano stare miasto oraz powstało kilka futurystycznych budowli (jak choćby nowoczesny Most Pokoju), które stały się symbolami stolicy. A malutkie i urokliwe górskie miasteczko Signagi zostało wytypowane jako potencjalny hit turystyczny Gruzji.
I był to bardzo dobry wybór! Proszę sobie wyobrazić niewielkie miasteczko, leżące w samym środku regionu Kachetii, gdzie od tysięcy lat wyrabia się znakomite wino. Ale Signagi to także miasto historyczne,  istniejące od kilkuset lat, obwarowane murami obronnymi, z kilkoma kamiennymi bramami i basztami. A do tego jeszcze położone na szczycie wzgórza, z którego rozpościera się fantastyczny widok na całą okolicę oraz majestatyczne i zaśnieżone szczyty Kaukazu na horyzoncie. Jednym słowem – bajka!

Problem polegał tylko na tym, że Signagi było wówczas mieściną bardzo zaniedbaną. Ale dla chcącego nic trudnego, a że Saakaszwili należał do naprawdę rzutkich i energicznych wizjonerów, zatem zlecił gruntowną renowację miasta.
Efekt jest spektakularny, bo obecnie Signagi to jedno z najbardziej urokliwych miasteczek w całej Gruzji. Wąskie brukowane uliczki, przy których stoją domy z odremontowanymi elewacjami z charakterystycznymi dla Gruzji drewnianymi balkonami, zyskały nowy blask. Podobnie zresztą jak i historyczne mury miejskie, które również doczekały się modernizacji. Ale Saakaszwili doskonale wiedział, że w dzisiejszych czasach liczy się także pomysłowy marketing. Dlatego zaczęto reklamować Signagi nie tylko jako urokliwe, górskie miasteczko ale także… jako „miasto miłości”. Czy to określenie było na wyrost? Wcale nie!

Albowiem to właśnie niedaleko stąd, w XIX wieku urodził się i mieszkał przez całe swoje życie pewien prosty człowiek obdarzony talentem malarskim. Nazywał się Niko Pirosmani i był kimś w rodzaju naszego Nikifora.
Do końca życia żył w nędzy, malując na płótnie pejzaże Kachetii i uliczki Signagi, w zamian za niewielkie opłaty otrzymane od turystów. Ale co miał on wspólnego z hasłem „miłość”?
Ano nasz biedny malarz zakochał się bez pamięci, a obiektem jego westchnień była pewna śliczna francuska tancerka. A że Niko należał do romantyków, zatem pewnego dnia, wydając na to wszystkie swoje pieniądze, kupił dla niej ogromny stos białych róż, które położył pod jej oknem.

Niestety, serce ślicznej cudzoziemki było najwyraźniej zrobione z kamienia, bo odrzuciła zaloty biednego malarza-prymitywisty. Ale historia tego romantycznego gestu biedaka wobec pięknej tancerki stała się znana w całym kraju. Ba,  jedna z największych rosyjskich gwiazd, czyli słynna Ałła Pugaczowa wylansowała przebój „Milion białych róż”, inspirowany desperackim gestem romantycznego malarza.

A zatem mit Signagi jako „miasta miłości” już był i tylko czekał na ponowne odkurzenie i przypomnienie. Ale Saakaszwili dołożył też do tego coś od siebie. Otóż nakazał on, żeby tamtejszy Urząd Stanu Cywilnego było otwarty przez całą dobę tak, żeby wszyscy chętni z całej Gruzji mogli tu przyjechać i w każdej chwili wziąć ślub!
I tak jak w Las Vegas, gdzie bez problemu można zalegalizować związek z panią, którą poznało się godzinę wcześniej w kasynie, tak i w Signagi zakochani także mają możliwość wzięcia ślubu i każdej porze dnia i nocy.
A że ślub zawarty w „mieście miłości” i do tego jeszcze w „pięknych okolicznościach przyrody” to brzmi atrakcyjnie, zatem nie ma się co dziwić, że chętnych na takie ceremonie nie brakuje.
Ale i bez tego sympatycznego i miłosnego dodatku marketingowego, gruzińskie Signagi piękne jest i basta.

A miłość? Była, jest i będzie. Po wsze czasy!

TUTAJ przeczytasz o tym, jak wygląda typowe targowisko w Gruzji.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj