Jak można w ciągu jednego dnia dobrze się zabawić, przenieść  w czasie i przestrzeni, poczuć się jak na planie serialu „Chłopi” i do tego wrócić do domu z twarzą pomazaną czarną pastą? Proszę mi uwierzyć – to możliwe! A zdarzyć się może raz do roku, podczas imprezy zapustnej w Czechach. Dziś poznamy fenomen Masopustu, który miałem okazję oglądać z bardzo bliska.

Kiedy słyszymy słowo „karnawał” zapewne w naszych głowach pojawiają się różne skojarzenia. W roli głównej występują z nich ponętne i skąpo odziane tancerki, wijące się w rytm samby pod gorącym słońcem Rio De Janeiro. Albo tajemnicze postaci skryte za ciemnymi strojami i tajemniczymi maskami na ulicach Wenecji. Bowiem karnawał ma wiele obliczy. W styczniu i w lutym spora część świata bawi się hucznie, niezależnie od szerokości geograficznej

A ja, kilka dni temu, miałem okazję zobaczyć z bliska i na własne oczy czeską wersję zabawy karnawałowej. I nie jest to byle co, bowiem Masopust (bo tak brzmi nazwa tej tradycyjnej imprezy) od kilku już lat jest wpisana się na listę UNESCO, która dokumentuje najbardziej wartościowe dobra materialne i niematerialne ludzkości. No i jeszcze coś – każdy z was może także pojechać do Czech i zobaczyć to kolorowe, fantastyczne i jedyne w swoim rodzaju zjawisko na własne oczy.

Tradycje parad karnawałowych mają we wschodnich Czechach kilkuset lat, a ich specyficzne zasady są niezmienne i przekazywane z pokolenia na pokolenie . Kiedyś zabawy zwane Masopustem były powszechne i odbywały się niemalże w każdej miejscowości. Dzisiaj to rzadkość, choć cztery wsie w okolicy miasta Chrudim nadal kultywują tradycję, w niemalże identycznej formie, w jakiej setki lat temu czynili to ich przodkowie.

Natomiast co roku, w pięknym skansenie Veselý Kopec w Czechach, w jedną z karnawałowych sobót, każdy chętny ma okazję zobaczyć z bliska całą ceremonię. I trzeba przyznać, że robi ona kolosalne wrażenie na licznie przybyłej publiczności.

Całość zaczyna się o godzinie 10:00. Wtedy to ze starych chałup w skansenie wychodzą przedziwne, kolorowe postaci, ubrane w czerwone lub niebieskie stroje z wielkimi maskami na twarzach. Przy czym każda spośród nich ma swoje symboliczne znaczenie oraz hierarchię ważności. I tak oto najważniejszy jest Laufer oraz jego Żona. Przy czym niech nie dziwi nas fakt, że wspomniana Żona… to w istocie mężczyzna! Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że – zupełnie ta jak przed wiekami – w przedstawieniu biorą udział tylko mężczyźni. I nawet dla postaci Żony nie ma tutaj wyjątku i basta!

Kogo my tutaj jeszcze mamy? Na przykład Kobyłkę, czyli kolorową postać, zdającą się poruszać na drewnianym koniku , którego łeb wystaje spośród fałd materiału. Ta postać przypomina nieco z wyglądu znanego nam wszystkim lajkonika. Co ciekawe, gospodarze poszczególnych chat wystawiają przed swoje domy miski z owsem. Wszak koń potrzebuje jedzenia…

Kolejnymi postaciami są Turcy – młodzi chłopcy,  którzy skończyli co najmniej szkołę podstawową i są wciąż kawalerami, bo tylko nieżonaci mogą pełnić te role w korowodzie karnawałowym. Mają oni podmalowane oczy, zaróżowione policzki, barwne stroje i… tańczą w swoim gronie. Bowiem tego dnia to taniec jest ich głównym zajęciem, więc tworzą zwarte męskie grupki i wraz z innymi Turkami kołyszą się w rytm muzyki na żywo.

Są tu także Kramarze (nazywani niegdyś Żydami) oraz Diabły, których poznamy po pomalowanych na czarno twarzach. To są właśnie postaci, których dzieci obserwujące zabawę, boją się najbardziej. Dlaczego? Bowiem diabły, jak to diabły – nie spoczną, zanim czegoś nie odmalują. A dokładnie twarzy przypadkowych gapiów, których w dniu Masopustu w skansenie nie brakuje. Dlatego po godzinie już niemal wszyscy obserwujący zabawę mają nosy, policzki i czoła zaczernione pastą. A dzieciaki piszczą wniebogłosy ganiane przez diabły, które na wszelkie sposoby próbują je nastraszyć. Co najciekawsze – okazuje się, że tradycyjne zabawy wciąż są dla dzieci atrakcyjne i  na kilka godzin zapominają o swoich telefonach komórkowych, ulegając magii swoistego teatru, który dzieje się tuż obok nich, na wyciągnięcie ręki. I o to chodzi!

Cała zabawa trwa kilka godzin i odbywa się dokładnie tak, jak sto czy dwieście lat temu. Co chwila muzykanci zaczynają grać, a parada kolorowych postaci tańczy, wydając przy tym dziwne odgłosy. No i co jakiś czas uczestnicy przechylają kieliszki napełnione śliwowicą, co po pierwsze: pozwala im się rozgrzać, a dodatkowo – w miarę trwania zabawy –  jeszcze bardziej  podkręca jej tempo. Nie brakuje także zabaw z tak zwanym „podtekstem”, więc poprawność polityczną (a raczej obyczajową) należy zostawić za bramą skansenu. Co ciekawe, mimo że całość wydaje się być na pierwszy rzut oka nieco chaotyczna, to jednak ma – uświęcone dziesiątkami lat tradycji – swoje stały punkty programu, jak choćby uroczyste otwarcie i przedstawienie wszystkich postaci biorących udział w zabawie, czy też symboliczne zabicie Kobyłki i jej późniejsze odrodzenie.

fot. Flickr

A skąd nazwa Masopust, kojarząca się ze słowem „mięso”? Otóż kiedyś karnawałowa zabawa kojarzyła się z naprawdę wyjątkowym świętem, na które czekało się przez cały rok. Z tej właśnie okazji w okolicznych wioskach odbywało się świniobicie, bo mięso jadło się w zasadzie tylko przy specjalnej okazji.

Dlatego proszę pamiętać, że raz do roku, w skansenie Veselý Kopec, można być świadkiem naprawdę oryginalnej zabawy i na kilka godzin przenieść się w czasie o kilkaset lat. I ja tam byłem, miód i wino piłem i wszystkim z całego serca polecam zobaczenie Masopust na własne oczy.

TUTAJ przeczytasz o tym, jak para starszych ludzi spełniła swoje marzenie i zamieszkała w pałacu.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj