W zasadzie to wahałem się długo, czy wpis o systemie bezpłatnych rowerów w Warszawie pasuje do tematyki tego bloga. Ale w sumie na stacje wypożyczania miejskich jednośladów można się natknąć w stolicy coraz częściej, więc i ja napiszę kilka słów o tym zjawisku. W końcu to też są małe miejsca tworzące klimat stolicy. Ale niestety będzie to w głównej mierze artykuł o tym, jak cudownie można spieprzyć nawet najpiękniejszą ideę.
Jak już pisałem na tym blogu wielokrotnie, nie darzę zawodu urzędnika miejskiego zbyt dużą atencją. Kojarzy mi się z karierami z zasiedzenia, „od matury do emerytury”, od godziny 7.00 do godziny 15.00, z zajęciem wymagającym głównie stosowania się do kolejnych, coraz bardziej bezsensownych procedur urzędniczych i niewymagające zbyt częstego używania narządu służącego do myślenia. Oczywiście uogólniam, bo zapewne zdarzają się na tych stanowiskach wybitne jednostki, ale – przyznam, że ja jeszcze na takie nie trafiłem. Dodatkowo w mieście stołecznym, ta mało rozgarnięta, aczkolwiek bardzo liczna ( bo opłacana z naszych podatków) armia urzędników, jest dowodzona przez panią Prezydent, która jesienią ubiegłego roku wsławiła się obietnicami rychłego otwarcia drugiej linii metra (na chwilę przed wyborami samorządowymi), aby od razu po wyborach wycofać się z tej obietnicy. Nieładnie, prawda?
Ale do rzeczy! Otóż ta miła gromadka myślicieli, wpadła na pomysł, że zafunduje Warszawie, na wzór Paryża, Londynu czy setek innych miast na świecie, tzw. rower miejski. Idea słuszna i piękna, bo oto każdy po uiszczeniu kaucji w wysokości 10 złotych polskich, może wypożyczyć rower ( przez pierwsze 20 minut jeżdżąc gratis), a potem w jednej z kolejnych, rozsianych po całym mieście stacji, oddać go tam lub wypożyczyć kolejny. W ten sposób można przejeździć całe miasto za darmo. Zdrowo, ekologicznie i szybko– same plusy, prawda? Tylko, że u nas za organizację tego przedsięwzięcia i za ostateczny wybór firmy, która za to odpowiada, zabrali się urzędnicy. A to – jak już pisałem powyżej – w Warszawie zwiastuje tylko problemy.
Zerwany łańcuch szczytnej idei
Od 7.00 do 15.00, każdego urzędniczego dnia, setki tęgich mózgów głowiło się nad tym jak można tę szczytną ideę zepsuć i – uwaga – udało się! A w jaki sposób? Ano, poniżej kilka moich przemyśleń na ten temat:
1) Od początku. Jak w prosty sposób nazwalibyście taki system obsługi rowerów? Tak, żeby i adres w internecie był nieskomplikowany i logiczny do zapamiętania? Może po prostu niech nazwa kojarzy się z rowerem? Może najprościej- „rower warszawski”, albo coś w ten deseń? Albo jeszcze łatwiej – bo adres internetowy „www.rowery.waw.pl” byłby najprostszym z możliwych. Ale nie, nie… Nasi prymusi głowili się ustawowe osiem godzin dziennie i wymyślili konkurs. Nie wiem na jakich zasadach się odbywał, ale wygrała nazwa fatalna. System nazywa się Veturilo. Jakie to proste, prawda? Co za logika! Człowiek raz usłyszy i zapamiętuje! A może po prostu chodziło o to, żeby pani Prezydent Warszawy było łatwiej wymówić nazwę? Bo w słowie „rowery” są aż dwie literki „r”, a w nazwie Veturilo tylko jedna….?
2) Kolejne gratulacje dla naszych myślicieli należą się za stacje wypożyczania rowerów. Zamiast metalowych, solidnych i wypukłych przycisków, które naciskamy, aby wypożyczyć rower, nasze asy zgodziły się zaakceptować plastikowe, dotykowe, delikatne i nieskuteczne popierdółki, które często się psują i są niewygodne w użyciu, Dodatkowo same stacje często się zawieszają. Ale może to i dobrze? W życiu przydaje się trochę ryzyka – bo w Warszawie nigdy nie wiesz, czy pełna rowerów stacja nie zawiesi podczas wypożyczania akurat tobie, a ty nie zdążysz dzięki temu do pracy. Pasjonująca niepewność! Dziękujemy wam, urzędnicy, za tę szczyptę hazardu!
3) Wychodzisz z metra i chcesz wypożyczyć rower. Masz do wyboru kilka wyjść na górę. Oczywiście chcesz skierować się do tego wyjścia, które poprowadzi cię pod najbliższą wypożyczalnię rowerów. No i co? I nic! Nie znajdziesz, drogi czytelniku, żadnej tablicy informacyjnej, czy najmniejszej wskazówki na peronie, w którą stronę masz się skierować! Po prostu wychodzisz „na ślepo”, licząc na farta. Oczywiście zazwyczaj trafiasz źle i musisz wrócić się do podziemi i raz jeszcze próbować szczęścia. Dodatkowo urzędnicy głowili się bardzo długo, aby stacje były raczej pochowane- bo przecież nie można było umieścić ich w miejscu, gdzie przechodzi najwięcej ludzi. Nie, nie – ona będzie doskonale zamaskowana – tuż za winklem. Takie podchody, żeby nie było za nudno.
4) Podchodzisz do wymarzonej stacji, widzisz dwa wolne rowery i myślisz, że jeden z nich jest już twój? Zapomnij! Stawiam 100 zł w ciemno, że nie działają. Bo zawsze, ale to zawsze, na każdej ze stacji są, dwa, trzy, cztery rowery zepsute. W sumie normalna sprawa – używa się, to się psują, prawda? Jednak obserwuję każdego dnia stację koło mojego domu i te same uszkodzone rowery stoją tam po kilka dni. I nikt nich nie wymienia, nie reperuje. Ale, jak wiadomo, sprawna logistyka wymaga umiejętności myślenia.
5) Obserwując dowolną stację wypożyczeń, na pewno zwrócisz uwagę, drogi czytelniku, na charakterystyczne kocie ruchy, które wykonuje każdy, kto wypożycza lub oddaje rower. To rodzaj specyficznego tańca plemiennego, czasem przybierający postać radosnych półprzysiadów z mocnym napieraniem na ramę, czasem wykonywany przy podniesionym przednim kole, a jeszcze czasem kojarzący się a tańcem godowym jaszczurki. O co chodzi? – zapewne zapytasz. Ano o to, że ci wszyscy tancerze próbują po prostu odczepić lub zwrócić rower. W takim Paryżu na przykład wystarczy lekko przyłożyć koło do wystającego z chodnika bolca – i już! System blokuje rower, zapala się zielona lampka, zwrot przyjęty. W Warszawie natomiast ów bolec jest dopasowany na styk, co wymaga skomplikowanych technik siłowo-tanecznych i akrobacji z rowerem za każdym razem, kiedy chcemy wypożyczyć lub zwrócić jednoślad. Ale z drugiej strony może należy podziękować urzędnikom za kolejną możliwość jakże zdrowej aktywności fizycznej. Wszak taniec to samo zdrowie.
To tylko kilka pierwszych z brzegu wad systemu, na które napotkacie już na początku Waszej przygody z Veturilo. Pół roku temu miałem przyjemność jeździć rowerem miejskim po Paryżu – tam wszystko działa bez porównania lepiej i na kilkadziesiąt wypożyczeń, nie miałem żadnego (!) problemu! W Warszawie średnio raz na trzy wypożyczenia pojawia się kłopot… Nie policzę też, ile razy musiałem dzwonić na infolinię Veturilo, bo nie dało się chociażby normalnie zwrócić roweru. I jeszcze jedno: systemem zarządza prywatna firma. Wyżej wymienione wady to (jak przypuszczam) w głównej mierze ich zasługa. Tylko, że firma została wybrana przez urzędników miejskich i opłacona za nasze podatki. Miasto nadzoruje działanie systemu i czy naprawdę nikt z tej armii urzędników nie widzi tego, że system działa źle? Ba, w ratuszu jest nawet pełnomocnik do spraw rowerów (na marginesie: to jeden z najbardziej ogarniętych ludzi w ratuszu), który na pewno często korzysta z Veturilo, a pani Prezydent chwali się tym, że Warszawa jest coraz bardziej przyjazna cyklistom. Więc pytam – czemu nikt z tym nic nie robi?
Bo kiedy kupię zepsutą flądrę w sklepie, to po odkryciu faktu, że śmierdzi i jest nieświeża, czym prędzej odnoszę ją do sklepu i domagam się zwrotu pieniędzy, albo wymiany na inną. Albo po prostu wybieram inny sklep!
Ale prawdopodobnie żadne skomplikowane procedury urzędnicze naprawienia tego systemu nie przewidują, a i nie daj Boże trzeba by było zostać w pracy pół godziny dłużej… A to, jak wiadomo, nie jest raczej w tym zawodzie praktykowane.
Edit: w 2017 roku przetarg ponownie wygrała ta sama firma. Stacje zyskały nowe, wygodniejsze wyświetlacze, a rowery – inne bagażniki. Jednak powyższe błędy pozostały bez zmian.
Tutaj przeczytasz o pewnym urokliwy, choć nieoczywistym placu w Warszawie.
Nowe i niepublikowane opowieści z moich podróży przeczytasz w książce „Miejsce Za Miejscem, czyli podróże małe i duże”. Kliknij tutaj, żeby kupić książkę.
Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!
Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdy wtorek o 10:20 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj.
————————————————————————————————————-
ad pkt 4 – polecam zapoznać się z umową i pisać do ZTMu, żeby nałożyli karę na Wykonawcę.
„1. W przypadku stwierdzenia uchybień w wykonywaniu Przedmiotu umowy Zamawiający ma prawo do naliczenia kar:
1) za każdy rower niesprawny dłużej niż 12 godzin – 50,00 zł (pięćdziesiąt złotych ) za każdą rozpoczętą godzinę ponad ustalony w SIWZ czas reakcji,
2) za każdy stojak niesprawny dłużej niż 24 godzin – 50,00 zł (pięćdziesiąt złotych) za każdą rozpoczętą godzinę ponad ustalony w SIWZ czas reakcji,
3) za każdy terminal niesprawny dłużej niż 48 godzin – 300,00 zł ( trzysta złotych) za każdą rozpoczętą godzinę ponad ustalony w SIWZ czas reakcji,
4) za brak rowerów na stacji – 100,00 zł (sto złotych )za każdą rozpoczętą godzinę ponad ustalony w SIWZ czas reakcji,
5) za brak wolnych stojaków – 100,00 zł (sto złotych) za każdą rozpoczętą godzinę ponad ustalony w SIWZ czas reakcji,
14) za działanie Centrum Kontaktu niezgodne z normami wyznaczonymi w SIWZ – 500,00 zł (pięćset złotych ) za każdy stwierdzony przypadek,
A widzisz- nie miałem pojęcia o takich narzędziach.
Niestety, zostają jeszcze pozostałe punkty, których niestety nikt odgórnie nie poprawia.
Korzystam z systemu od początku, ale sporadycznie. w sumie około 20-30 wypożyczeń. Mój komentarz do artykułu:
1. Warszawiacy wymyślali i warszawiacy głosowali na nazwę. Obrażanie urzędników jest bez sensu, bo to lud sam zadecydował – znaczy się, że ludziom odpowiada.
2. Ten sam system działa na 4 kontynentach, w kilkunastu krajach i w kilkudziesięciu miastach. Nie mówię, że jest idealny, ale problemów z przyciskami nie miałem. To nie urzędnicy projektowali, oni kupili gotowy produkt, sprawdzony na świecie. Czy można było zrobić coś więcej w tej sprawie? Pewnie tak. Ale przetarg był przejrzysty, a wygrała firma z największym doświadczeniem.
3. To bardzo dobry pomysł! Nie każdy ma smartfona i tak informacja była by super. Zaproponuj to miastu!
4. Zgadzam się, ludzie to bydło i też mnie wkurza jak ktoś oddaje zepsuty rower i tego nie zgłasza jednym guzikiem na terminalu. Możesz to zrobić zresztą sam, przechodząc obok, jeśli się nie spieszysz
5. Widziałem nawet babcie koło osiemdziesiątki, które sobie z tym radziły. Nie demonizowałbym tego, znacznie gorzej było na początku, kiedy elektrozamki nie działały i trzeba było użyć obejmy. Teraz „szarpiąc się” zajmuje to max 4 sekundy.
Żeby nie było, że idealizuję. Korzystałem z systemu w Paryżu i Londynie. Były tylko trochę wygodniejsze, ale miały inne problemy – np. konieczność ciągłego wyciągania karty płatniczej, konieczność odczekania 5 minut przed następnym wypożyczeniem itd.
Oceniłbym je tak: Paryż 7/10, Londyn 8/10, Warszawa 7/10.