Szanowny panie doktorze!
Wiem, że podpadłem panu srodze, dopuszczając się rzeczy szkodliwych. I że zarówno pan, jak i mój biedny organizm, macie do mnie żal. Ale proszę mnie zrozumieć – w tym miejscu nie dało się zachować inaczej, zatem musiałem ulec pokusie! Piszę do pana tych kilka słów licząc na zrozumienie.


Panie doktorze, doskonale wiem, że za największą truciznę XX wieku uważa pan cukier. Ludzie pokochali tę substancję miłością przeogromną i trudno dziś znaleźć produkt jej pozbawiony. Zdaję też sobie sprawę, że ten właśnie diabelski składnik odpowiada za to, że zarówno pan, jak i pana koledzy spod znaku węża Eskulapa, macie ręce pełne roboty. Ba, z pewnych źródeł wiem nawet, że na pana czarnej liście autorów książek znalazł się pisarz Melchior Wańkowicz, tylko za to, że wymyślił słynne niegdyś hasło reklamowe: „Cukier krzepi”, które jeszcze bardziej rozcukrzyło nasze biedne społeczeństwo. Jednak wydaje mi się, że za taki stan rzeczy, dużo bardziej winne niż pan Melchior są serniki, makowce, praliny, czekolady, karmelki, kukułki i dropsy, którymi – przyznam to szczerze – zażeramy się niemiłosiernie. A są to w istocie szatańskie wytwory, albowiem już dawno wiadomo, że cukier szkodliwy jest i basta!

Niestety, mam dla pana doktora złą wiadomość! Otóż diabeł cały czas ma się dobrze nie tylko w Polsce, ale i w innych miejscach Europy. A jednym z takich miejsc jest Francja, a konkretnie miasto Lille, na północy tego kraju. Tam właśnie cukrowy szatan operuje z niewyobrażalną mocą, od wielu już lat. Na tyle sprytnie i w tak wyrafinowany sposób, że nawet ja, biedny miś, nie zdołałem mu się oprzeć.

Ale po kolei. Lillle to miasto w sam raz. Nie za duże, nie za małe, z klimatyczną starówką i imponującym rynkiem. A niemalże w samym centrum starego miasta uwagę zwraca niezwykle piękna witryna sklepowa, przyciągająca wzrok metalowymi, ręcznie kutymi i solidnymi elementami. Od razu wiadomo, że mieści się tutaj jakieś wyjątkowe miejsce. I rzeczywiście, jest to bowiem wejście do sklepu Méert, który doskonale znają nie tylko mieszkańcy Lille, ale i całej Francji.

Po pierwsze – jest to najstarsza firma w całym mieście i okolicach. Założono ją w 1761 roku, choć podobno istniała już wcześniej, bo jej właściciele zaczęli wyrabiać słodycze w 1677 roku. Zacny wynik, prawda?
Po drugie – z tak piękną historią Méert plasuje się również w czołówce najstarszych cukierni na świecie. Albowiem ten szyld od wielu już lat kojarzy się Francuzom ze słodkościami.

No i tu dochodzimy do sedna sprawy i bezpośredniego powodu mojego listu do pana doktora. Bo pewnego listopadowego południa także i ja przekroczyłem próg tego diabelskiego przybytku… a co najgorsze – to miejsce autentycznie mnie zachwyciło! Żeliwna i ozdobna witryna jest piękna, to prawda, ale za to wnętrze jest jeszcze piękniejsze. Doskonale widać, że rzemieślnicy z XIX wieku potrafili wyczarować prawdziwe cuda, czego efektem jest cukiernia-perełka pełna wdzięku, elegancji i szyku, właściwych dla czasów belle epoque. Piękne, ciężkie i drewniane meble. Solidna i misternie rzeźbiona lada. Ogromny żyrandol, lustra w zdobionych ramach i sztukateria. To wytworne i eleganckie wnętrze uświadamia nam, że jesteśmy w historycznym miejscu, które niezmiennie zachwyca kolejne pokolenia klientów.

A z czego Méert słynie najbardziej? Otóż w tym miejscu król jest jeden, a na imię mu: gofr. Koncept jest prosty i niezmienny od blisko trzech wieków, a cukiernia jest znana z wyrobu cienkich wafli, przełożonych nadzieniem z cukru i wanilii z Madagaskaru. Proporcje tej wyjątkowej mieszanki cukrowo-waniliowej są od początku jej powstania pilnie strzeżoną tajemnicą. Słynne gofry oznaczone są odciśniętym na nich logotypem cukierni i pakowane po sześć lub dwanaście sztuk.

Tylko tyle i aż tyle wystarczyło, ażeby ten produkt stał się ulubioną słodkością mieszkańców Lille, przez co od setek lat cukiernia przyciąga tłumy ludzi spragnionych unikalnego smaku tego słodkiego maleństwa. I to ludzi nieprzypadkowych, bowiem gośćmi Méert były takie osobistości jak Napoleon Bonaparte, Winston Churchill, Jackie Kennedy, Charles de Gaulle, czy też słynny muzyk Ray Charles.

Ci szacowni goście przybywali tutaj skuszeni nie tylko sławą gofrów z nadzieniem waniliowym, ale również smakiem doskonałych czekoladek, pralin, dżemów oraz wielkich jaj czekoladowych (dostępnych w okresie Wielkanocy), bo te wyroby także można zakupić w tej niezwykłej cukierni.  W 2006 roku w Méert zapachniało małą rewolucją, bowiem po raz pierwszy w historii w ofercie pojawiły się wafle z nadzieniem innym niż mieszanka cukru i wanilii. Na przykład z rumem i rodzynkami.

Drugą część tego niezwykle pięknego budynku zajmuje z kolei herbaciarnia, w której kupimy najbardziej wyrafinowane mieszanki herbat z całego świata, zapakowane oczywiście w firmowe puszki i pudełka. Natomiast w głębi cukierni znajduje się wejście do restauracji Méert, która uchodzi za jedną z najbardziej wyrafinowanych i eleganckich w całym mieście.

To wszystko, drogi panie doktorze, opisuję jedynie jako swoje usprawiedliwienie. Albowiem i ja skusiłem się na kupno gustownie zapakowanej paczuszki ze słynnymi waflami. I – przyznam bez bicia – zjadłem je (choć bardziej trafnym określeniem byłoby słowo: pożarłem) i to jeszcze bez żadnego poczucia grzechu, bowiem słynne gofry z Lille smakują genialnie i wprost rozpływają się w ustach.  Mea culpa, panie doktorze. Mea maxima culpa! Ale w cukierni Méert naprawdę nie było szans na powstrzymanie się od zjedzenia tych fenomenalnych słodkości. Dlatego proszę potraktować ten list jako przyznanie się do winy… jednakowoż podszyte wspomnieniami genialnego i jedynego w swoim rodzaju smaku.

Bo tak to już jest z życiu, że to co niezdrowe zwykle bywa też cholernie smaczne.

TUTAJ przeczytasz o najsłynniejszym ciastku Europy i miejscu, w którym go wymyślono.

Inne opowieści z moich podróży można przeczytać w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!