TUTAJ PRZECZYTASZ PIERWSZĄ CZĘŚĆ ARTYKUŁU.

Tłumy zwiedzających kłębią się także przy makiecie lotniska, na którego płycie można zobaczyć kołujące samoloty znanych linii lotniczych, wieżę lotów, okazały terminal czy też poobserwować wózki przewożące bagaże i pracowników kierujących ruchem. Zresztą – start także można zobaczyć, bo co kilka minut w powietrze wznosi się kolejny samolot , po czym znika za miniaturowymi chmurami w ścianie…

Ale „Miniatur Wunderland” wciąga nas najbardziej z poziomu szczegółów, których obserwowanie samo w sobie jest fascynujące i – uwaga – może pochłonąć nas na dobrych kilka godzin! Albowiem tutaj wszystko wykonane jest z pietyzmem, dbałością o każdy detal ale przede wszystkim… z niewiarygodną fantazją i bajkowym polotem dziesiątek Piotrusiów Panów, którzy mozolnie pracowali nad całością.

Jeśli mamy makietę plaży, to są na niej setki malutkich figurek ubranych w stroje kąpielowe, grających w piłkę plażową, wylegujących się na leżakach czy pływających na deskach surfingowych. Jeśli przenosimy się na plenerową zabawę taneczną, to część osób popija sobie piwko przy dębowych ławach, tuż obok mężczyźni przeciągają linę, pary tańczą na parkiecie do dźwięków miniaturowej orkiestry, a wszystko odbywa się na tle wielkiego, młyńskiego koła.

Możemy obejrzeć wycieczkę górską, wioskę hippisów, wyścig kolarski, rozładunek zaopatrzenia, koncert rockowy w wielkiej hali, mecz na stadionie, lokalny festyn czy też roboty drogowe. Zwykłe, mniej lub bardziej codzienne sytuacje, ale stworzone z pietyzmem i niesamowitą wprost dbałością o szczegóły.

Samych figurek ludzi są tutaj dziesiątki tysięcy, a każda z nich ma swój odpowiedni do sytuacji i pieczołowicie dobrany ubiór, wykonuje określone czynności  i jest idealnie wkomponowana w otaczający ją mikroświat. Ile tysięcy godzin mozolnej pracy i dłubaniny w to włożono – nawet nie próbuję tego oszacować. Ale całość robi oszałamiające wrażenie. A ponieważ od twórców tego imponującego świata nie można wymagać zbytniej powagi, zatem postanowili oni pofolgować sobie nieco i zrobić kilka psikusów bardziej uważnym zwiedzającym. I tak na przykład raz na jakiś czas można natrafić na element, który zupełnie nie pasuje do reszty otoczenia i wydaje się być abstrakcyjny. Znalezienie go wymaga ogromnej uwagi i sporo czasu, ale mi się udało – bo uśmiechnięty clown w otwartym toi toi-u na budowie,  można chyba uznać za jeden z żartów twórców… Takich „smaczków” znajdziemy tutaj więcej, trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość i mieć wytężony wzrok. Ba, są ludzie, którzy przychodzą tutaj i godzinami szukają takich właśnie celowo zrobionych niespodzianek!

Żeby było jeszcze ciekawiej, raz na mniej więcej kwadrans, na całej wystawie zmienia się oświetlenie i… dookoła nas robi się noc! Trwa ona wprawdzie tylko kilka minut, jednak w setkach malutkich budynków na makietach rozświetlają się okna, samochody na drogach i lokomotywy na torach włączają swoje reflektory, na ulicach zapalają się latarnie, a my możemy popatrzeć na wszystkie te miniaturowe światy w ich wieczornej odsłonie.

Uff… na początku tego artykułu wspomniałem, że unikam ludzi zbyt poważnie i nazbyt praktycznie traktujących życie. Bo co miałbym odpowiedzieć takiemu człowiekowi, który zapytałby mnie co zyskałem w zamian za 20 euro wydanych na bilet? Jak mu wytłumaczyć, że przecież dzięki temu na kilka godzin straciłem rachubę czasu, ganiałem jak szalony od jednej makiety do drugiej, odkrywałem tysiące małych szczegółów na makietach, a uśmiech nie schodził mi z twarzy? Że moja fantazja wprost szalała, pobudzana przez tysiące bodźców? A może to, że na cały wieczór przeniosłem się w czasie i znów czułem się jak dziecko, które znajduje pod choinką wielki prezent i odpakowuje go z wypiekami na twarzy.

Zresztą – najciekawsze było to, że dookoła mnie kłębiły się setki podobnych do mnie zwiedzających, w wieku od 3 do 100 lat. I na każdej twarzy, niezależnie od metryki, widziałem podobnie podniecenie i niczym nieskrępowaną radość życia, którą czułem u siebie.

Albowiem (na całe szczęście!) „Miniatur Wunderland” w Hamburgu cieszy się gigantyczną popularnością. Bo długie kolejki chętnych przed budynkiem, tłumy w środku i wydłużone do północy godziny zwiedzania  świadczą o tym, że Piotrusiów Panów na świecie nie brakuje. A zapotrzebowanie na Nibylandię było, jest i będzie. I bardzo dobrze!

TUTAJ przeczytasz o pewnych słynnych drzwiach w Niemczech.

Inne opowieści z moich podróży przeczytasz w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!