Śmiertelnie poważne matrony! Wy wszyscy, co uśmiechu na swoje usta nie dopuszczacie, bowiem traktujecie uśmiech jako oznakę słabości! Wiecznie planujące i do bólu logiczne istoty – nie wchodźcie tu za żadne skarby. Oto bowiem przed wami wejście do krainy fantazji, w której nie odnajdziecie się i już. A wszystkich pozostałych lekkoduchów zapraszam z całego serca do środka: oto „Miniatur Wunderland” – kraina, gdzie każdy Piotruś Pan poczuje się jak w raju.
Zacznę od prywaty, bo mam nadzieję, że być może ktoś z was ma podobnie. Otóż staram się konsekwentnie unikać w swoim otoczeniu zbyt poważnych ludzi. Dotyczy to także kobiet, z którymi się w życiu wiązałem. Zawsze wolałem typ oderwanej od rzeczywistości i bujającej w chmurach trzpiotki niż twardo stąpającej po ziemi i poważnie myślącej o przyszłości realistki. Na całe szczęście te nazbyt serio żyjące niewiasty szybko wyczuwały we mnie Piotrusia Pana i podświadomie omijały tak niedojrzałą osobę jak ja.
No bo jak im wytłumaczyć, że raz na jakiś czas czytam od nowa wszystkie części „Pana Samochodzika”? Że w toalecie na półce leżą sobie „Przygody Mikołajka”? Że jedną z moich ulubionych płyt wszechczasów, która nigdy mi się nie znudzi, jest ścieżka dźwiękowa do „Akademii Pana Kleksa”? Nie wspominając o samym filmie, który znam na pamięć… Myślę, że łatkę osobnika wysoce infantylnego i niepoważnego miałbym naklejoną jak w banku. I to na samym czole. Na środku.
Niestety – mam złą wiadomość dla ludzi zbyt poważnych i nazbyt serio traktujących życie. Otóż Piotrusiów Panów na świecie nie brakuje. Pań zresztą też, bo to stan ducha niezależny od płci. A na własne oczy można się o tym przekonać w Hamburgu, a dokładnie w miejscu o nazwie „Miniatur Wunderland”. A jeśli i ty, drogi czytelniku, także należysz do grona tych nie do końca poważnych istot, to uwierz mi – odwiedzając to miejsce zapewne spędzisz tam kilka godzin.
Należałoby zacząć od tego, że trzeba być nieźle oderwanym od rzeczywistości kosmitą, ażeby wymyślić i stworzyć taki niezwykły koncept. Bo cóż to właściwie jest? Wedle przewodników i opisów dla turystów to „największa makieta kolejowa na świecie”. I to prawda, ale uwierzcie mi – to określenie nie oddaje fenomenu tego genialnego mini-świata, który tutaj stworzono. Całość tej Nibylandii jest rozmieszczona na trzech piętrach dużego, ceglanego budynku, pełniącego niegdyś funkcję spichlerza. Po wejściu do środka i wykupieniu biletu wstępu wchodzimy do świata makiet kolejowych, po których jeżdżą malutkie pociągi. Ażeby zrozumieć skalę tego przedsięwzięcia, wystarczy przywołać kilka liczb. I tak na przykład całość torów kolejowych liczy sobie… blisko 16 tysięcy metrów. Jeździ po nich ponad 10 tysięcy wagoników, ciągniętych przez 1400 lokomotyw, natomiast na torach znajduje się ponad 3 tysiące zwrotnic.
To naprawdę konkretna i imponująca sieć linii kolejowych, choć oczywiście w wersji zminiaturyzowanej. I wszystko musi działać bez zarzutu, bowiem przejazdy poszczególnych pociągów są ze sobą idealnie zsynchronizowane. Aby to wszystko działało, potrzebny jest nie tylko ogromny system komputerowy, ale i ludzie, którzy nad nim panują. Podczas zwiedzania „Miniatur Wunderland” możemy z bliska przyjrzeć się ich pracy. I rzeczywiście – pomieszczenie w którym znajduje się tutejsze centrum dowodzenia przypomina bardziej wieżę kontroli lotów, niż miejsce pracy speców od małych kolejek.
O ile już sama wielkość makiet, ilość i różnorodność wagonów oraz pociągów, zwrotnic, semaforów i przejazdów mogą nam zawrócić w głowie, to prawdziwym dopełnieniem tego świata jest – stworzone siłą fantazji tutejszych wizjonerów – wszystko to, co znajduje się dookoła,. Albowiem każdy pociąg porusza się w swoim pieczołowicie wykonanym mikro-świecie, zatrzymuje się na prawdziwych stacjach, mija jeżdżące po drogach samochody, pieszych, rowerzystów i kolejne budowle, natomiast całość urzeka nas kunsztem i niesamowitym wprost realizmem wykonania.
I tak oto kolejne makiety to kolejne światy. Jeśli jest to zimowa Szwajcaria, to wszędzie leży śnieg i otaczają nas góry. W urokliwym alpejskim miasteczku, z obowiązkowym kościółkiem w centrum, ludzie są ubrani w ciepłe kurtki, czapki i szaliki, a pociągi mozolnie wspinają się na górskie przełęcze i pokonują wysokie wiadukty.. .
Niedaleko stąd jest makieta Włoch – z renesansowymi budynkami, starymi kościołami i plażami pełnymi ludzi. Ale jest tu także groźny wulkan Wezuwiusz, u jego stóp rozciągają się starożytne Pompeje. Nieco dalej mieści się genialnie odwzorowana makieta Wenecji – z Pałacem Dożów i gęstą siatką kanałów, po których pływają gondolierzy. Mamy tutaj także Rzym – z modelem Koloseum, fontanną La Trevi i watykańskim Placem Świętego Piotra.
Kolejne światy to miniaturowa Skandynawia, Księstwo Monako otoczone wzgórzami, centralne Niemcy, południowa Ameryka czy też USA . W Stanach Zjednoczonych Miniaturowej Nibylandii możemy zwiedzić między innymi Wielki Kanion, obejrzeć kasyna i wielkie neony w Las Vegas czy też popatrzeć z bliska na słynną górę „Mount Rushmore” z wyrzeźbionymi w skałach głowami prezydentów. Oczywiście nie mogło zabraknąć Hamburga, któremu poświęcono największą makietę, gdzie znajdziemy słynną dzielnicę spichlerzy czy też najnowszy symbol miasta, czyli oszałamiającą i cholernie kosztowną Filharmonię.
Znajduje się tutaj fascynująca makieta lotniska… ale o nim, a także o pozostałych atrakcjach tego niesamowitego miejsca i o biletach wstępu do „Minietur Wunderland” przeczytacie W DRUGIEJ CZĘŚCI TEGO ARTYKUŁU.
Inne opowieści z moich podróży przeczytasz w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.
Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!