Ta historia nadaje się na scenariusz dobrego thrillera. I jest w niej wszystko: zbrodnia, niespodziewana katastrofa oraz wyroki przeznaczenia. Do tego, w tle pojawiają się jeszcze wybory prezydenckie oraz porośnięte gęstym lasem bieszczadzkie góry. Wydarzenia w tej opowieści są jak domino, gdzie poruszenie jednego elementu doprowadza finalnie do największej w latach 90. tragedii w Bieszczadach.

Dzisiejszą opowieść zacznę od zbrodni. Bo to właśnie zbrodnia zapoczątkowała ciąg tragicznych wydarzeń ponad 30 lat temu.

Jest 25 listopada 1990 roku. Dołżyca to niewielka wieś położona obok Cisnej – miejscowości rozsławionej przez piosenkę Krystyny Prońko. To ważny dla całej Polski dzień, bo od 6. rano otwarte są komisje wyborcze, w których Polacy mogą oddać głos w pierwszych wolnych wyborach prezydenckich. Na kartach wyborczych znajdują się nazwiska między innymi Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego czy Stanisława Tymińskiego. Finalnie prezydentem zostanie oczywiście Lech Wałęsa, ale wtedy, 25 listopada 1990 roku, jeszcze tego nie wiadomo.

To właśnie tego dnia, poboczem drogi w Dołżycy idzie jeden z mieszkańców wsi. Wraca z lokalu wyborczego w Cisnej, gdzie kilkanaście minut wcześniej oddał swój głos w wyborach.

W pewnym momencie, na tle monotonnego listopadowego krajobrazu, zauważa jakiś nietypowy kształt. Zaciekawiony podchodzi bliżej i stwierdza, że na ziemi leży sporej wielkości skrzynia, zbita z płyt pilśniowych. Postanawia zajrzeć do środka. Kiedy otwiera wieko, jego oczom ukazuje się makabryczny widok. W środku spoczywają zwłoki kobiety. Jak się potem okazuje, to 57-letnia mieszkanka Rzeszowa. Doskonale zresztą znana w mieście jako cinkciarka, czyli osoba, która zajmowała się, nielegalnym w czasach PRL-u, handlem walutą.

Przez następne tygodnie trwa intensywne śledztwo, a policjanci z Rzeszowa przesłuchują kolejne osoby. Kobieta uchodziła za osobę zamożną, więc rozpytuje się również ludzi, którzy trudnili się handlem walutą i niekoniecznie mają kryształowe sumienia A jednak, pomimo solidnej roboty policyjnych detektywów, śledztwo utyka w martwym punkcie. Nikt też nie wie, w jaki sposób skrzynia z ciałem mieszkanki Rzeszowa znalazła się w malutkiej Dołżycy, 130. kilometrów dalej?

Pytań jest tu naprawdę dużo, zatem śledczy postanawiają zwrócić się o pomoc do Michała Fajbusiewicza. To znany w całej Polsce redaktor z telewizji, prowadzący niezwykle popularny wówczas program „997”, gdzie pokazywane są rekonstrukcje nierozwiązanych dotąd przestępstw. Dzięki temu, że program był wówczas oglądany niemal w każdym polskim domu, wiele spośród zbrodni udawało się wyjaśnić, właśnie dzięki sygnałom od telewidzów. Śledczy z Rzeszowa także liczyli na to, że nagłośnienie sprawy morderstwa kobiety z Rzeszowa pomoże rozwiązać zagadkę.

I tak oto, półtora miesiąca po znalezieniu skrzyni w Dołżycy, na miejscu ląduje policyjny helikopter z ekipą telewizyjną i redaktorem Michałem Fajbusiewiczem na czele. Ich celem jest nagranie kilku scen do kolejnego odcinka programu.

Jest wczesny poranek, 10 stycznia 1991 roku Tego dnia jest słonecznie, choć mroźnie. Robota idzie szybko, kamerzyści kręcą kilka potrzebnych ujęć z miejsca odnalezienia skrzyni, a redaktor Fajbusiewicz rozmawia w tym czasie z miejscowymi policjantami, którzy także byli zaangażowani w śledztwo. Nie brakuje również gapiów, chcących popatrzeć, z bliska na kulisy powstawania słynnego programu telewizyjnego.

A ponieważ tego dnia pogoda naprawdę była piękna, a przy tym nieczęsto zdarzało się, ażeby w okolicy lądował helikopter, zatem ktoś rzucił pomysł, żeby pilot maszyny (uchodzący zresztą za doświadczonego profesjonalistę), przed odlotem do Krosna, choć na kilka minut wzniósł się helikopterem w powietrze, zabierając na pokład miejscowych policjantów. Wszak lepsza okazja, ażeby zobaczyć swoją okolicę z lotu ptaka, może nieprędko się pojawić. Zanim więc ekipa telewizyjna zbierze się do wyjazdu, helikopter zrobi szybkie okrążenie okolicy.

Co ciekawe, jedna z osób mających wsiąść do samolotu rezygnuje z lotu w ostatniej chwili, natomiast jej miejsce zajmuje policjant, który przyjechał na polanę w ostatniej chwili, tuż przed odlotem maszyny.

Była godzina 9:43. Helikopter wzniósł się w powietrze i poleciał w kierunki Cisnej… nad którą właśnie zaczęło się chmurzyć. W Bieszczadach pogoda jest nieprzewidywalna i tak właśnie było również tego dnia. W pewnym momencie helikopter zniknął w gęstej chmurze… po czym nastąpiła cisza, a po niej niespodziewanie rozległ się ogromny huk! Samolot runął w dół, w odmęty gęstego bieszczadzkiego lasu, wprost do jaru u stóp góry Rożki.

Na pomoc ruszyli od razu mieszkańcy wsi, członkowie ekipy telewizyjnej a także ratownicy miejscowego GOPR-u. Niestety, okazało się że nikt nie przeżył katastrofy. Tragiczny lot trwał zaledwie cztery minuty, a w wypadku zginęli wszyscy uczestnicy lotu – w sumie 10. osób. Najmłodszy z nich miał zaledwie 21 lat, a najstarszy 37.

W miejscu katastrofy stanął obelisk, przypominający o tragedii i jej ofiarach. Jeszcze kilkanaście lat temu można było zauważyć dookoła pomnika wyraźne przetrzebienie lasu, co było efektem wypadku i pożaru, który wybuchł w momencie zderzenia maszyny z ziemią. Pamiętam też, że kiedy trafiłem tutaj po raz pierwszy w drugiej połowie lat 90., w gęstych krzakach rosnących w jarze ciągle można było odnaleźć drobne fragmenty kadłuba samolotu, a kawałek blachy wbity „na amen” w pobliskie drzewo, uświadomił mi z jak gigantyczną siłą helikopter musiał uderzyć w grunt.

Jak znaleźć pomnik? Wystarczy pójść czerwonym szlakiem z Cisnej w kierunku góry Jasło. Po około 20. minutach marszu, po lewej stronie szutrowej drogi, na środku leśnej polany, stoi wspomniany obelisk.

Odcinek programu śledczego „997” o tajemniczej skrzyni z Dołżycy nie został nigdy wyemitowany. Zresztą kilka dni po katastrofie aresztowano winnego zabójstwa handlarki walutą z Rzeszowa. Okazał się nim ajent pewnego bufetu w Rzeszowie, a motywem były oczywiście pieniądze, które pożyczył wcześniej od swojej ofiary. Co ciekawe, zdradziła go płyta pilśniowa użyta do budowy skrzyni – taka sama, jak szyld jego bufetu. Na co – zupełnie przypadkowo – zwrócił uwagę jeden z policjantów pracujących przy sprawie, który stołował się we wspomnianym bufecie. Mordercę skazano na karę 25 lat pozbawienia wolności.

A niepozorny obelisk, stojący na środku polany nieopodal Cisnej, do dziś przypomina jedną z największych tragedii ostatnich 40. lat w Bieszczadach.

TUTAJ przeczytasz o pewnym magicznym bieszczadzkim miejscu.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdą środę o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj