Według filmu „Miś” w reżyserii Stanisława Barei, nie ma takiego miasta jak Londyn. Jest Lądek-Zdrój. Ale jednak uparłem się i znalazłem go w końcu na mapie, więcej – postanowiłem go odwiedzić. Drugi raz w życiu. W końcu przyświecał mi szczytny cel: zobaczyć jedno z najciekawszych muzeów świata. Cel został osiągnięty, a to co widziałem postaram się tutaj jak najpełniej opisać.

Gdybym miał wydać swój prywatny przewodnik po Londynie, byłaby to dziwna pozycja. I niekoniecznie dostałaby się na szczyty list sprzedaży. Bowiem znalazłyby się na niej takie miejsca jak: Camden Town, czyli odjechana dzielnica pełna kolorowych fasad domów i naszpikowana sklepami z ubraniami i salonami tatuażu, czy też peron 9 i 3/4 na stacji King Cross – mekka wszystkich fanów serii o Harrym Potterze.

Ale duży rozdział w tej książce zajęłoby także miejsca związane  Beatlesami, bo jestem fanem tejże grupy. I tak na przykład w moim autorskim przewodniku polecałbym wizytę na słynnej zebrze, czyli przejściu dla pieszych, na którym Beatlesi zapozowali do zdjęcia, które zdobiło okładkę płyty płyty „Abbey Road”. Rekomendowałbym też odwiedzić wąską i niepozorną ulicę Saville Road, przy której mieściła się wytwórnia Beatlesów, czyli Apple. I tam właśnie, a konkretnie na dachu budynku numer 3., ta supergrupa wszechczasów zagrała swój ostatni koncert, przerwany zresztą interwencją policji.

Przyznajcie, że taki wybór miejsc byłby dość specyficzny i miałby wybitnie subiektywny charakter.

Ale jestem pewien, ze miejsce, o którym dzisiaj piszę, na pewno zadowoliłoby wszystkich czytelników mojego przewodnika. A jest nim Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. I, co ciekawe, ta fantastyczna atrakcja stolicy Anglii jest dostępna dla każdego i do tego całkowicie za darmo. I za to należy się chwała Brytyjczykom!

Zanim wejdziemy środka, proponuję każdemu kto tutaj dotrze, przyjrzeć się budynkowi od zewnątrz. To imponujący neogotycki gmach, który najpiękniej prezentuje się od strony ulicy Cromwell Road. Budynek wygląda niemalże jak stara świątynia albo zamek. Od razu można poczuć się jak w Wielkiej Brytanii, czyli po królewsku.


Ale o ile bryła Muzeum jest godna uwagi sama w sobie, to jednak najmocniejsze wrażenia czekają na nas w środku. Oto bowiem po wejściu gmachu, wchodzimy do samego środka instytucji, w której od wielu już lat gromadzi się najciekawsze eksponaty związane z życiem na naszej planecie.

Muzeum zapoczątkował pewien bardzo ciekawy człowiek, który przez całe życie nie mógł usiedzieć w miejscu. Hans Sloane, bo tak się nazywał ten jegomość, żył w pierwszej połowie 18. wieku i był podróżnikiem, odkrywcą i kolekcjonerem. Do historii świata przeszedł także jako… twórca czekolady mlecznej, za co wielkie firmy produkujące ten smakołyk powinny mu postawić w Londynie pomnik.

Otóż podczas swoich wypraw pan Hans skupował zbiory z różnych dziedzin, z zamiarem wystawiania ich w gabinetach osobliwości, które były kiedyś popularną rozrywką w Europie. Okazało się przy tym, że chłop był naprawdę bardzo obrotny, bowiem zgromadził w sumie około 70. tysięcy eksponatów! W swoim testamencie zawarł on zapis, że po jego śmierci Wielka Brytania może odkupić jego kolekcję za bardzo okazyjną kwotę. I tak się właśnie stało.

Trzeba tylko było pomyśleć gdzie eksponować tak imponujące zbiory. W tym celu powstało Muzeum Brytyjskie, jednak po jakimś czasie postanowiono powołać do życia oddzielną instytucję i zbudować okazały gmach, przeznaczony tylko na zbiory związane z biologią. I tak oto 18 kwietnia 1881 roku w wielkim neogotyckim budynku w centrum Londynu otwarto Muzeum Historii Naturalnej.

Co my tu mamy? Ano – imponującą kolekcję! Minerały, kamienie szlachetne, fragmenty meteorytów. Wypchane ptaki, ssaki, gady i płazy. Czaszki nie tylko zwierzęce, ale i ludzkie – i to z różnych okresów ewolucji. Możemy sobie zatem obejrzeć szkielet australopiteka, a obok – odtworzoną z pietyzmem –naturalnej wielkości figurę naszego praprzodka. W jednej z sal, gdzie różne eksponaty krok po kroku objaśniają nam proces odpowiadający za trzęsienia ziemi, znajduje się specjalne pomieszczenie (zaaranżowane na sklep), które w pewnym momencie zaczyna drżeć, dzięki czemu można poczuć wstrząsy, niczym podczas trzęsienia ziemi.

Następna sala jest z kolei poświęcona wszelkiemu robactwu, które występuje w naszych domach. Urządzono tam kuchnię, tyle tylko, że w szafkach, na lodówce i w koszu na śmieci można zobaczyć powiększone karaluchy, mrówki faraona czy pluskwy. Słowem – niechcianych mieszkańców naszych mieszkań.
Ale największe wrażenie robią ogromne, kilkumetrowe szkielety dinozaurów (w tym także słynnego tyranozaura) oraz… wypchany ptak dodo. Fascynujący ogromny ptak, który niegdyś występował na wyspie Mauritius, i który dziś jest już gatunkiem wymarłym, a raczej zniszczonym przez człowieka. Ostatniego ptaka dodo zabito w 1662 roku. Muzeum Historii Naturalnej jest w posiadaniu wypchanego egzemplarza.

Wielki efekt „wow” powoduje wizyta w wielkiej, neogotyckiej sali, zwanej HINTZE, którą architekt zlecił wykończyć okiennymi witrażami. To tam właśnie można w pełnej okazałości podziwiać gigantyczny szkielet płetwala błękitnego. To wielkie pomieszczenie jest najpiękniejsze w całym muzeum i stanowi jednocześnie najczęściej fotografowaną salę w całym obiekcie.

Muzeum Historii Naturalnej jest niesamowitą wycieczką w świat biologii. Imponującym miejscem, które polecam absolutnie każdemu, bo jest to niewątpliwie jedna z najciekawszych atrakcji Lądka Zdroju. Przepraszam, Londynu.

TUTAJ przeczytasz o NAJPIĘKNIEJSZEJ aptece Europy.

Inne opowieści z podróży można przeczytać w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!