Panie Anatoliju Kaszpirowski, Zbigniewie Nowaku i wy wszyscy, którzy żyjecie z rozdawania energii ludziom. Obwieszczam wam, że w porównaniu z pewnym miejscem w Krakowie, bioprądy wysyłane przez was mają w sobie co najwyżej tyle mocy, ile posiada bateryjka typu „paluszek”. I to jeszcze ten cienki. Nie wierzycie? To zapraszam na wycieczkę. Na mój koszt, niech stracę.

Od dawien dawna ludzie mieli zapotrzebowanie na osobników, którzy hojnie obiecywali im ładowanie energią, mającej rzekomo przepływać za ich pośrednictwem. Czy był to słynny rosyjski uzdrowiciel z grzywką odciętą od linijki, odliczający: adin, dwa tri na ekranie telewizora, czy też pan Zbigniew – posiadacz „rąk, które leczą” i handlujący „cudowną wodą” – mechanizm był podobny. Chodziło o zaspokojenie ludzkich potrzeb dostępu do życiodajnej energii.

Ale… o ile do ludzi udających bateryjki lub ładowarki podchodzę raczej sceptycznie, to już na serio wierzę w to, że są dookoła nas miejsca naturalnie naładowane energią. Bo czemu na przykład w jakimś mieszkaniu czujemy się źle i przygnębiająco, a w innym – wręcz przeciwnie? Czemu parzysta strona ulicy Marszałkowskiej w Warszawie tętni życiem, natomiast nieparzysta – świeci pustymi lokalami, a  ludzie nie chcą tam spacerować?

W końcu, podróżując pod świecie, wielokrotnie trafiałem na swojej drodze na miejsca, o których mogę bez cienia wątpliwości powiedzieć, że mają w sobie tyle energii, ile mieści się w co najmniej tysiącu Anatolijach ze Wschodu i jakichś trzystu uzdrawiających rękach pana Zbigniewa. A jednym z tych miejsc jest bez wątpienia krakowski Plac Nowy, mieszczący się w samym środku tzw. żydowskiej dzielnicy miasta, czyli Kazimierza.

W zasadzie od razu po wejściu na plac… dzieje się coś dziwnego. Bowiem w jednej chwili przenosimy się do przeszłości. Przy czym nie potrzebujemy do osiągnięcia tego stanu prędkości 88 mil na godzinę w samochodzie DeLorean, niczym bohaterowie słynnego filmu Roberta Zemeckisa. Tutaj wystarczy jedynie stanąć na środku i rozejrzeć się dookoła siebie.

Co widzimy? Przed nami średniej wielkości plac. Otoczony z każdej strony niewysokimi kamienicami, typowymi dla krakowskiego Kazimierza. Główną budowlą, która zwraca na siebie od razu uwagę jest budynek na samym środku placu, zwany okrąglakiem. Parterowa, ceglana budowla z kilkoma niewielkimi okienkami wychodzącymi na wszystkie strony świata, ma charakter handlowy i w zasadzie przez całą dobę można tutaj coś przekąsić. A niekwestionowaną królową tutejszych przysmaków jest zapiekanka – w kilkunastu wersjach i wariacjach smakowych.

W zasadzie to ona tutaj rządzi – zarówno za dnia, jak, jak i środku nocy. A zatem każdy turysta trafiający na krakowski Kazimierz za punkt honoru stawia sobie zjedzenie słynnej „zapiekanki z serem i pieczarkami” kupionej jednym z okienek w okrąglaku. Swoją drogą najlepiej smakuje ona około drugiej w nocy, w przerwie między wizytą w jednym i drugim okolicznym barem. Podobno najsłynniejsza jest ta zakupiona „U Endziora”, ale zadania na temat jej smaku są podzielone, zatem polecam po prostu zdać się na swoje wyczucie.

Ale klimat Placu Nowego najpełniej objaśnia jedno słowo: małomiasteczkowy. Bo w zasadzie to przez cały czas mamy uczucie, jakbyśmy byli na rynku gdzieś w Radzyminie, Grójcu czy w podkarpackim Brzozowie i to mniej więcej w latach 60-tych ubiegłego wieku. Dookoła niespiesznie spacerują i robią zakupy okoliczni mieszkańcy, a na drewnianych kramach poustawianych dookoła Okrąglaka sprzedawcy wystawiają stare książki, antyki, babciną biżuterię, zdarte płyty winylowe i pamiątki z czasów wojny.

Ba – we wtorki i piątki od godziny szóstej odbywa się tutaj… targ gołębi, na którym hodowcy-pasjonaci mogą kupować i sprzedawać te piękne ptaki. Wyobrażacie sobie taki obrazek niemalże w samym centrum ponad 700-tysięcznego miasta w Europie? A jednak – to się dzieje naprawdę! Do tego, ażeby wrażenie było kompletne, brakuje chyba tylko furmanek parkujących dookoła…

Aby jeszcze bardziej poczuć się jak w małym miasteczku gdzie wszyscy się znają, proponuję wam w Okrąglaku, pośród wszystkich zapiekankowych okienek odnaleźć to, w którym – nieprzerwanie od wielu lat – serwuje się krakusom i wtajemniczonym turystom wielkie domowe kotlety, żeberka i białe kiełbaski, obowiązkowo z zasmażaną kapustą i solidną ćwiartką bułki. Poznacie to miejsce po uśmiechu sprzedawcy, który z zainteresowaniem obserwuje życie toczące się na placu. Uwierzcie mi – te tradycyjne dania jedzone przy stoliczku na zewnątrz, pośród handlarzy i przekupek, a może i między klatkami z gołębiami, stanowią kulinarne dopełnienie idyllicznego klimatu małego miasteczka, który tutaj niepodzielnie panuje.

Ale oprócz możliwości odbycia podróży w czasie i przestrzeni, Plac Nowy w Krakowie oferuje nam coś jeszcze. A mianowicie wspomniany na początku audycji silny strumień dobrej i pozytywnej energii, którą tutaj wyczuwa się na każdym kroku. Jest coś takiego w tym miejscu, co stale przyciąga tłumy ludzi. Byłem tutaj kilkanaście razy w życiu, o różnych porach dnia i nocy i za każdym razem na Placu Nowym czułem się po prostu dobrze. A setki ludzi oblegających codziennie plac i okoliczne bary, muszą chyba czuć to samo co ja. Ba, bywa, że najsłynniejsza ulica Kazimierza, czyli Szeroka jest pustawa i nieco uśpiona, podczas gdy Plac Nowy w zasadzie cały czas tętni życiem i pulsuje taką ilością dobrej energii, że legendarny czakram na Wawelu powinien się zaczerwienić ze wstydu.

Dlatego drodzy państwo bioenergoterapeuci obojga płci – obawiam się, że nadeszły dla was kiepskie czasy. Bo zamiast wydawać pieniądze na podejrzane butelki z cudowną wodą albo wierzyć w dotyk waszych magicznych rąk, wystarczy po prostu pojechać do Krakowa. I z marszu pójść na Plac Nowy na Kazimierzu, który emanuje tak pozytywną energią, że można nią ładować telefony. A co dopiero skołatane dusze…

Kliknij TUTAJ, żeby poczytać o pewnym barze ukrytym w hali we Wrocławiu.

Inne opowieści z moich podróży można przeczytać w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!