Dziś zapraszam was na jedno z najdziwniejszych targowisk świata, a na pewno jedno z najbardziej obrzydliwych. Ale jest to także miejsce, gdzie będziemy mieli okazję poczuć moc czarnej magii i spotkać się – oko w oko – z szamanem. Witam was na Targowisku Fetyszy, położonym w samym sercu Lomé, stolicy afrykańskiego państwa Togo. Uwaga – osoby wrażliwe oraz osoby poniżej 18. roku życia nie powinny czytać tego artykułu ani tym bardziej oglądać poniższych zdjęć.

O bezpieczne przestrzenie warszawskich Hal Mirowskich, przewidywalne ścieżki krakowskiego Kleparza i proste jak drut alejki trójmiejskiego Rynku Przymorze – jakże wy wszystkie jesteście przewidywalne! Na straganach mizdrzą się do klientów podobne do siebie produkty, dookoła rozchodzi się przyjemny zapach a sprzedawcy bywają (zazwyczaj) mili dla klientów. Co najwyżej, raz na jakiś czas wybuchnie tutaj krótki acz treściwy i głośny spór przekupek o miejsce nieopodal głównego wejścia, czy też kłótnia wywołana źle wydaną resztą albo próbą wmówienia nam, że dwa jabłka ważą dwa w sumie dwa kilogramy.

Ale w gruncie rzeczy targowiska w Polsce to doskonale oswojone miejsca, gdzie tak naprawdę niewiele nas może zaskoczyć, no może poza aktualną ceną czereśni czy truskawek.

I tak samo potraktowałem Targowisko Fetyszy w Lomé – stolicy Togo, gdzie nie spodziewałem się żadnych większych zaskoczeń. A jednak – to co tam zobaczyłem dostarczyło mi więcej wrażeń, niż najgłośniejsza nawet bitwa grubych przekupek o bazarowe miejsce tuż przy wejściu do hali.

Skąd taka dziwna nazwa? Ano nie ma w tym nic dziwnego, bowiem w tym miejscu można kupić przedmioty, zwane fetyszami. Czyli talizmany, które po nadaniu im magicznej mocy przez szamana zaczynają mieć potężną moc i ochronią nas przed różnymi niebezpieczeństwami, ewentualnie pomogą nam osiągnąć jakiś cel.

Z tym, że za fetysze robią tutaj… martwe zwierzęta. Odpowiednio spreparowane węże, nietoperze, wielkie szczury, głowy małp, pum, krów, psów i kotów. Do tego kości, czaszki, skóry wężowe i cielęce, oraz zęby.
Wszystkie te przedmioty robią nieco upiorne wrażenie tym bardziej, że dookoła roznosi się mniej lub bardziej dyskretny „zapaszek” padliny.

Choć i tak należy uznać, że są one w miarę poprawnie spreparowane, gdyż w przeciwnym wypadku odór byłby nie do wytrzymania. Tego towaru jest tutaj mnóstwo, tak na oko kilka tysięcy.
Jeśli już zdecydujemy się na kupno jakiegoś przedmiotu, należy niezwłocznie udać się na spotkanie z jednym z szamanów, którzy przyjmują klientów w drewnianych budach na tyłach targu.


W zamian za kilka tysięcy franków (czyli kilka lub kilkanaście złotych) szaman wysłuchuje naszej intencji i odprawia specjalne czynności, które nadają mocy wybranemu przez nas przedmiotowi. Bez tego kupiona przez nas głową małpy czy też skóra wężowa pozostaną tylko zwierzęcym truchłem. To szaman daje im duchową siłę i moc.


Wspomniane wyżej czynności polegają (w skrócie) na poszuraniu sznurem koralików i pomruczeniu pod nosem zaklęć. Wszystko trwa kilkadziesiąt sekund, więc można uznać, że panowie znaleźli sobie niezły pomysł na duchowy biznesik. U szamana można też zakupić drobne przedmioty (w postaci kawałka skórzanego wisiorka z koralikiem czy też wypolerowanego kawałka hebanu), które mają konkretne działanie.

I tak na przykład trzymając w ręku jeden z tych przedmiotów będziemy mieli dobry sen, inny działa jak afrodyzjak i potrafi zaczarować upatrzoną wcześniej białogłową do tego, żeby się nami zainteresowała a kolejny pomoże uczynić nas niepodatnymi na działanie trucizny. Takie cuda tylko u szamana. Małe rzeczy a cieszą.

Kiedy już wyjdziemy z ponurego drewnianego pawilonu, czas na spotkanie z najprawdziwszym voodoo. Bowiem tu dochodzimy do najważniejszej kwestii: otóż Togo i Benin to kolebka religii voodoo, która m jest silnie zakorzeniona w świadomości ludzi i to od wielu lat. Przy czym nasze wyobrażenia o tym zjawisku są najczęściej oparte na tym, co wmówili nam twórcy hollywoodzkich filmów. Dla nich voodoo to tajemniczy obrzęd polegający na nakłuwaniu igłami specjalnej laleczki, przez co można zadawać na odległość ból jakiejś konkretnej osobie. Otóż tę narrację możemy potraktować co najwyżej jako kiczowatą bajkę z mchu i paproci z przygodami Żwirka i Muchomorka.

Co zatem oznaczają gwoździe lub inne tego typu przedmioty wbite w figurki, które można zobaczyć w Togo? To po prostu ozdoba, nic więcej.

Tutaj voodoo to potężna religia, a figury bóstw otoczonych kultem i nabożną czcią Togijczyków można odkryć w wielu tutejszych miastach i wsiach. W tym kraju wierzy się, że mają one potężną moc, zdolną wpływać na los człowieka. Niektórzy są zdolni uzyskać bezpośredni kontakt z bogami poprzez wpadnięcie w trans wywołany głośną muzyką bębnów, czego można być świadkiem podczas jeden z licznych ceremonii voodoo. Normą podczas takich uroczystości jest duchowy i fizyczny odlot jednej lub kilku osób uczestniczących w tej religijnej imprezie.

Dlatego także i tutaj, na samym środku targowiska odkryjemy krąg, który ma moc voodoo, zatem absolutnie nie wolno go dotykać. Są tu spalone resztki zwierząt, które składa się w ofierze bogom. To najpotężniejsze miejsce w całej okolicy. Natomiast tuż obok stoi sporej wielkości figura mężczyzny z, delikatnie ujmując, dużym siusiakiem, a nawet dwoma. Dotknięcie tego dżentelmena zapewnia płodność.

Co poza tym? Ano afrykańskie maski w dużej ilości. Niektóre śmieszne, niektóre kiczowate, inne natomiast lekko straszne – do wyboru, do koloru, niczym w Cepelii. Tutaj każdy chce zarobić na turystach zwabionych tajemniczą sławą targowiska czarnej magii.

A zatem to miejsce oferuje full serwis w temacie duchów, czarów i obrzędów wszelakiego rodzaju. Tutaj miesza się religia z obrzydzeniem, magia z tandetą, a sacrum z profanum.

 Jak to w życiu.

TUTAJ przeczytasz o tym, jak wyglądają afrykańskie plaże.

Inne opowieści z moich podróży przeczytasz w moich trzech książkach Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!