Uprzedzam, to nie będzie opowieść dla grzecznych dzieci. Dzisiaj bowiem napiszę o diabłach. Dziesiątkach diabłów. A także o siekierach wbitych w ciężkie, drewniane stoły. O słynnych pijatykach i równie niesłynnych bijatykach. O tanim winie, które położy najtwardszego zawodnika, ale też o całkiem niezłym jedzeniu i… pewnej  wyjątkowej toalecie. Ale przede wszystkim o miejscu, które ma duszę i basta! O knajpie, którą pokochacie albo znienawidzicie od pierwszego wejrzenia, bo innego wyjścia nie ma. Poznajcie centrum bieszczadzkiego życia nocnego, czyli kultową Siekierezadę!

Wróć! Ja także nie znoszę słowa „kultowy”. Wierzcie mi – staram się go nie nadużywać, bo ten wyraz mocno się ostatnimi czasy zdewaluował, odmieniany przez wszystkie przypadki w odniesieniu do zjawisk czy miejsc, które na to określenie po prostu nie zasługują. Ale spokojnie można założyć, że akurat Bar Siekierezada jest tutaj chlubnym wyjątkiem i dla kolejnych generacji stał się miejscem kultowym.

Założony  na początku lat 90-tych w samym centrum kameralnej miejscowości Cisna przez młodego mieszkańca wsi Rafała Dominika, na samym początku miał charakter pijalni piwa i innych napojów zawierających elementy bajkowe, w mniejszym lub większym stężeniu. Początkowo gośćmi byli okoliczni drwale oraz pracownicy wypałów drewna, których pełno w Bieszczadach. A, że ich atrybutem i niezbędnym w pracy narzędziem była siekiera – to ten właśnie przedmiot stał się symbolem miejsca i zapoczątkował nazwę baru. Już wtedy rozbrzmiewała tam szlachetna, rockowa muzyka, co do dzisiaj jest jednym ze znaków rozpoznawczych tego miejsca, dzięki czemu „uroki” przaśnych utworów muzycznych Zenka Martyniuka czy innego Weekendu nie robią na nikim wrażenia z prostej przyczyny: bo ich tam nie można usłyszeć.

Ale na swoją sławę Siekierezada zasłużyła jeszcze czymś, a mianowicie wystrojem wnętrza. Bo wyobraźcie sobie, że każdy wolny skrawek tego miejsca jest wypełniony… rzeźbami diabłów. To one patronują temu miejscu, ale drugiej strony kto ma patronować knajpie w górach, które biesa mają w nazwie? A skąd te rzeźby? Ano od lokalnych twórców, których w okolicy nie brakuje. Jedni sprzedawali wytwory swoich rąk i wyobraźni za godziwą zapłatę, inni zaś byli gotowi za swoje rzeźby mieć przez jakiś czas otwarty rachunek na barze, dokarmiając w ten sposób kolejnymi kieliszkami i kuflami mroczne demony, tym razem własnej duszy.

Zatem ze wszystkich stron zerkają na nas głowy, korpusy i sylwetki diabelskie, a w stoły (jeden z nich jest nawet zrobiony w wozu drabiniastego) powbijane są siekiery. Pod sufitem dominują z kolei rogi jelenie i łańcuchy. Nawet karty menu są oprawione w wielkie, wyrzeźbione w drewnie okładki.

A drzwi do sali barowej przypominają te z saloonów na Dzikim Zachodzie z tym, że tutaj w roli wrót występują ogromne, diabelskie łby. Nic więc dziwnego, że to jedno z najbardziej klimatycznych wnętrz w Bieszczadach i… najczęściej fotografowanych, a także najbardziej inspirujących dla innych kulinarnych przybytków w okolicy. Ale żaden z nich nie może równać się z Siekierezadą w kategorii „wystrój wnętrza”, choć próby są dokonywane regularnie i na masową skalę.

Od kilku lat lokal powiększył się dwukrotnie o obszerną salę z antresolą, w której urządza się koncerty. Tu z kolei dominują portrety (w większości brodatych) bieszczadników, których mniej lub bardziej zmęczone życiem twarze zerkają na publiczność słuchającą muzyki na żywo.

 

Jeszcze do niedawna można było także zwiedzić tutaj galerię obrazów Agnieszki Słowik- Kwiatkowskiej – diabelnie (nomen omen!) utalentowanej malarki z Cisnej, która zresztą w swojej twórczości obraca się między innymi wokół anielskiej ale też i czarciej tematyki tyle, że podanej z kobiecą delikatnością na płótnach i której obrazy ozdabiają ściany baru. A żeby jeszcze tego było mało, w ciągu dnia jest możliwość zwiedzenia Garażu Siekierezady, czyli raju dla tych wszystkich, którzy drżą z podniecenia na widok starych, terenowych aut, trafiających tu na zasłużoną emeryturę.

Odkąd trafiłem tam po raz pierwszy, a miało to miejsce ponad 20 lat temu, Siekierezada zmieniła się, powiększyła, (wszak świat także gna do przodu), czego nie potrafią zrozumieć niektórzy wieloletni wyznawcy tego miejsca, dla których każda ingerencja w stan zastany jest swego rodzaju profanacją. Ale przecież „wszystko płynie” jak mawiali starożytni, a więc nawet możliwość płacenia kartą płatniczą przy barze jest tylko kolejnym znakiem czasu.

Chociaż i ja boleję nad pewną zmianą, którą dokonała się w Siekierezadzie. Do niedawna wydawało mi się, że jest tam jedno miejsce opierające się nowinkom i trwające w bezwładzie niczym Lenin w swoim moskiewskim mauzoleum. Mam na myśli toaletę, w której panowały dość… hmm… surowe warunki sanitarne. Jeszcze kilka lat temu wizyta w tym skromnym przybytku miała także walor poznawczo-literacki, bo kolejne pokolenia gości Siekierezady wypisywały tam na ścianach życiowe sentencje i fraszki, których lektura niezmiennie mnie bawiła mnie za każdym razem kiedy tam byłem z gospodarską wizytą. Był tamtejszy kibel rodzajem salonu literackiego i jednocześnie wylęgarnią młodych debiutantów prozy i poezji. Niestety, od jakiegoś czasu napisy zostały zamalowane. Panta rei, niestety…

Ale Siekierezada przyciąga od lat przede wszystkim klimatem. O ile w ciągu dnia spotkamy tu głównie przypadkowych turystów skuszonych wystrojem wnętrza i bardzo smacznym jedzeniem (którego porcje na talerzach bywają gargantuiczne), to już w nocy miejsce zmienia się w tętniący życiem ul, w którym sacrum miesza się z profanum. Diabły wiszące na ścianach zapewne z rechotem przysłuchują się rozmowom na wszystkie tematy świata, obserwują wzloty (rzadziej) i upadki (częściej) wyznawców tutejszego prostego wina lanego z „patyka”, kiwają się w rytm tańców i hulanek na stołach i ze złośliwością obserwują mniej lub bardziej nieporadne próby nawiązania kontaktów damsko-męskich. A raz na jakiś czas są świadkami bijatyki, które zresztą zdarzają się sporadycznie od początku istnienia lokalu — wszak krew to nie woda. Takie epizody są zresztą za każdym razem  bezwzględnie tępione przez obsługę baru, która gasi je w zarodku za pomocą prostych, acz skutecznych manualnych środków zapobiegawczych.

Na szczęście założyciel Siekierezady doszedł w pewnym momencie do wniosku, że przebogate życie tego lokalu, anegdoty z nim związane i historie żywotów bywalców diabelskiego przybytku są na tyle ciekawe, że szkoda aby przepadły w mroku zapomnienia. Zaczął zatem je spisywać – najpierw w formie opowiadań oprawionych w drewniane ramy (do znalezienia na stołach w Siekierezadzie), potem na stronie internetowej baru, a od kilku lat jego twórczość trafiła pod strzechy w wydaniu książkowym. Dzięki temu Cisna dorobiła się rzeszy lokalnych celebrytów, uprzedzam jednak, że kontakt z niektórymi z nich bywa jednak nieco utrudniony ze względu na ogromne i szczere zaangażowanie tychże w jakże bogatą tematykę spożywania trunków alkoholowych. Ostatnio ukazał się trzeci tom „Opowieści z Siekierezady”, więc przy odrobinie szczęścia można uzyskać autograf od autora książki na miejscu.

Dlatego drodzy czytelnicy: podczas waszego pobytu w Bieszczadach nie zapomnijcie zaplanować sobie choćby jednego wieczoru w Siekierezadzie, która zasłużyła sobie na miano miejsca z charakterem.

I to iście diabelskim!

Tutaj przeczytasz o wyjątkowej miejscowości bieszczadzkiej.

Nowe i niepublikowane opowieści z podróży przeczytasz w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książkę.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

————————————————————————————————————-