Jako wybitnie zły uczeń z matematyki, nauczyłem się przez wszystkie lata nauki w szkole sprytnie maskować swój haniebnie niski i żenujący poziom wiedzy w tym temacie. Kombinując na różne sposoby, wytrwałem jakoś do matury, nie mając najmniejszego pojęcia choćby o podstawach tego przedmiotu. Ale dzięki temu, mniej więcej co kilka miesięcy odkrywam przypadkowo jakąś matematyczną prawdę objawioną, za każdym razem reagując tak, jakbym co najmniej odkrył Amerykę. Tak samo czułem się w Dreźnie, bowiem przed przyjazdem do tego miasta starałem się nic o nim nie czytać, żeby podejść do sprawy „na świeżo” oraz, bez żadnych uprzedzeń i założeń, odkryć to niemieckie miasto dla siebie.
I podobnie jak za każdym razem (gdy okoliczności życiowe zmuszają mnie do policzenia czegoś) jestem zaskoczony prostymi regułami matematycznymi, które poznaję pierwszy raz w życiu, tak samo w Dreźnie co chwila odkrywałem prawdy objawione… A oto i kilka z nich:
Zaskoczenie pierwsze, czyli widok na centrum z mostu na Łabie.
Tak samo jak dwa lata temu zaskoczył mnie fakt, że w matematyce nie wolno dzielić przez zero, tak samo odkrywczy wydał mi się widok historycznego centrum Drezna widzianego z perspektywy rzeki po raz pierwszy w życiu. Proszę państwa, toż to wygląda jak panorama Wiednia czy też Budapesztu! Podobnie zjawiskowo, dostojnie i podobnie tak jak tam – zrobi na nas duże wrażenie.
Monumentalne i bogato zdobione budynki Twierdzy Drezno, Akademii Sztuk Pięknych, katedry czy Opery, przeglądają się w zwierciadle rzeki Łaby tworząc obrazek godny płótna Canaletta, który zresztą malował to miasto, bo już wtedy uchodziło ono za perełkę pośród metropolii europejskich. I zaręczam wam drodzy czytelnicy, że tak pozostało do dzisiaj. Centrum jest majestatyczne, poważne i na każdym kroku czuć tutaj oddech historii. Tej nieco staromodnej, czcigodnej i eleganckiej, przejawiającej się w klasycznym stylu budownictwa i… pewną dozą szacunku, którą po dziś dzień wywołuje w turyście widok historycznej dzielnicy miasta.
Zaskoczenie drugie, czyli drezdeńskie muzea.
Przed moją wizytą w Dreźnie, o placówkach muzealnych tego miasta wiedziałem tyle, co o sinusie i cosinusie w matematyce, czyli kompletnie nic! A tymczasem okazało się, że można tutaj spędzić dwa dni nie wychodząc z muzeów, a i tak nie będziemy mieli szansy, żeby choć przez chwilę się nudzić. Weźmy chociaż najbardziej znane tutejsze muzeum, czyli Zwinger. Już z zewnątrz robi kolosalne wrażenie swoja architekturą, czy tez ogromnym, barokowym dziedzińcem.
Ale kiedy wejdziemy do środka…. no, no, no…nie ma żartów – to już jest format światowy. Na ścianach wiszą obrazy Tycjana, Rafaela, Rubensa czy też wspomnianego Canaletta. W innych skrzydłach tej wielkiej budowli możemy podziwiać setki wyrobów z porcelany, rzeźby czy też bogato wyposażoną zbrojownię. Zwiedzanie całości zajmuje kilka godzin, ale Zwinger robi wrażenie nie mniejsze niż paryski Luwr.
A może coś lżejszego? To w takim razie udaj się do Muzeum Techniki, żeby obejrzeć stare samochody, wartburgi, trabanty, stuletnie rowery, bicykle i samoloty, a także… ogromną makietę kolejki, której oglądanie pochłonęło na dobrą godzinę takiego starego konia jak ja. Jeśli jeszcze będziesz miał siły, możesz pójść do owalnego budynku Panometru, w którym zostaniesz otoczony idealnym, trójwymiarowym złudzeniem barokowego miasta, a od lutego 2017 roku można się przenieść wprost do wnętrza Titanica, bo można tam teraz obejrzeć wystawę o tym legendarnym wycieczkowcu. Uwierz mi, że wrażenie będzie niesamowite, a ty się poczujesz jakbyś stał na dziobie statku z rozłożonymi rękoma w towarzystwie pięknej żony jakiegoś bogatego snoba.
A zostaje ci jeszcze do zwiedzenia Dom Sztuki, Galeria Miejska, Muzeum Etnograficzne czy też Twierdza… ale – czyż nie uprzedzałem, że dwa dni to mało, żeby zwiedzić tutejsze muzealne przybytki?
Zaskoczenie trzecie, czyli Drezno po drugiej stronie Łaby.
Co to jest całka? Nie mam zielonego pojęcia i nie urodziła się jeszcze nauczycielka, która by mi to wytłumaczyła. Ale wiem za to, że warto w Dreźnie zwiedzić drugi brzeg rzeki Łaby, gdzie dokonałem kolejnego odkrycia, a mianowicie niesamowicie urokliwej dzielnicy Äußere Neustadt. Od razu czujemy się tutaj swojsko pośród klimatycznych ulic, urokliwych zaułków, otwartych do późna barów i restauracji. A pasaże dziedzińców artystycznych, które ciągną się przez kilka dziedzińców kamienic, to już jest naprawdę oddech prawdziwej bohemy w Dreźnie.
Warto tutaj się zgubić, przyjść wieczorem na piwo i poddać się niezobowiązującej atmosferze dzielnicy, tak kompletnie różnej od historycznego i majestatycznego centrum miasta. A jak trochę pochodzicie, to pewnie traficie do Pfunda, czyli… uwaga: najładniejszego sklepu nabiałowego na świecie, co potwierdza certyfikat księgi rekordów Guinnessa, oraz piszący te słowa Michał Szulim.
Opisałbym tu jeszcze kilka moich drezdeńskich odkryć, jednak nie chcę wam psuć zabawy. Zatem apeluję do was – tak jak ja rzuciłem kiedyś o ścianę książką do matematyki, takoż i wy nie zaglądajcie do przewodników po Dreźnie. Po prostu jedźcie tam, zwiedzajcie i odkrywajcie na własną rękę, a gwarantuję, że spotka was kilka miłych zaskoczeń.
Tutaj przeczytasz o najsłynniejszych drzwiach w Niemczech… a może i w całej Europie.
Inne opowieści z moich podróży przeczytasz w książkach: „Miejsce za miejscem, czyli podróże małe i duże” oraz w jej drugiej części. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.
Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!
Audycja „Miejsce Za Miejscem” w każdy wtorek o 10:40 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.pl. Archiwalnych audycji można posłuchać tutaj
Takiemu krajowi jak Niemcy pozwalam się zaskakiwać, natomiast matematyka nadal niezmiernie mnie nudzi. Całe szczęście zdawałam maturę z historii i potem też dalsze plany humanistyczne realizowałam.