Krótka opowieść o tym, że odważni wizjonerzy planujący rozwój miast powinni być noszeni na rękach. Bo pomimo tego, że często mają przeciwko sobie całe otoczenie, to mają odwagę realizować wielkie plany. Dziś pojedziemy do miasta, które pokazało światu „jak to się robi”.


W samym centrum Warszawy, nieopodal Dworca Centralnego w oczy rzuca się szeroki wiadukt, którym „przerzucony” jest ruch samochodowy ponad ruchliwym skrzyżowaniem Alej Jerozolimskich. Czujemy się trochę jak byśmy byli gdzieś na środku autostrady, choć to przecież sam środek miasta. Cóż – właśnie mamy przed oczami pomyślnie zrealizowaną wizję planistów z lat 70. XX wieku, którzy tak właśnie wyobrażali sobie nowoczesną metropolię, czyli szerokie arterie i drogi w ścisłym centrum. A piesi? Piesi najchętniej wrzuceni do przejść podziemnych lub wspinający się na kładki przerzucone nad ulicami pełnymi aut.

Planiści z tamtych czasów święcie wierzyli, że wytyczenie szerokich ulic w centrum sprawi w końcu, iż zupełnie znikną korki, bo święty ruch samochodowy miał dla nich priorytet nadrzędny nad pieszymi. O rowerzystach nie wspominając, bo wówczas chyba nawet nie było takiej kategorii wśród użytkowników ruchu drogowego.
Będąc nastolatkiem, ja również wierzyłem w ideę nieskończonego poszerzania dróg.. Do momentu, aż zobaczyłem na własne oczy miasta, w których te wizje zrealizowano do końca i z rozmachem.

Idealnym tego przykładem jest Teheran, którego centrum to jedno wielkie, wielopoziomowe skrzyżowanie przeskalowanych autostrad. Jaki jest efekt? Otóż od rana do wieczora w całym mieście tworzą się gigantyczne korki, a stolica Iranu jest uważana za jedno z najbardziej zasmogowanych i zanieczyszczonych miast świata. Okazało się, że szerokie arterie prowadzące do centrum miasta są zachętą do wjazdu dla jeszcze większej ilości kierowców, przez co cały Teheran stoi w jednym wielkim spiętrzeniu tysięcy pojazdów.
Na szczęście większość urbanistów na świecie zrozumiała w końcu, że nie tędy droga. Dzisiaj panuje raczej tendencja do tego, żeby znacznie ograniczać ruch samochodowy w centrum miast. A my udamy się do Seulu, gdzie planiści poszli o krok dalej. i odnieśli ogromny sukces.


W tej 10-milionowej metropolii, stolicy Korei Południowej, jeszcze kilkadziesiąt lat temu budowano tak, jak we wspomnianym Teheranie. W latach 50. XX wieku postanowiono nawet zlikwidować naturalny strumień rzeczny przecinający centrum miasta i zamiast niego wybudować szeroką arterię samochodową. Urokliwą rzeczkę zamieniono w rzekę setek tysięcy aut.
I stało się dokładnie tak, jak w Teheranie. Kilkupasmowa autostrada stała w korkach od rana do wieczora, a ruch samochodowy w centrum znacząco się zwiększył. Na szczęście, w pierwszej połowie lat dwutysięcznych, na horyzoncie pojawił się ktoś, kto – wbrew opinii wielu kierowców i znacznej części opinii publicznej – postanowił przywrócić właściwe proporcje miastu… i zaproponował likwidację autostrady i powrót tego, co było tutaj pierwotnie.


Gigantycznym kosztem ponad 900. milionów dolarów, w samym centrum miasta zerwano asfalt i dokonano rewitalizacji strumienia rzecznego, przekształcając go z zielony teren rekreacyjny. Przeciwnicy inwestycji do końca zaciekle walczyli z tym planem, powołując się na ograniczenie „świętego” ruchu samochodowego i ogromne koszty inwestycji. A jednak, choć psy szczekały, karawana zmian pojechała dalej. I tak oto w 2005. roku otwarto na nowo strumień Cheonggyecheon, natomiast efekt finalny przeszedł najśmielsze oczekiwania.
Proszę sobie wyobrazić, że tuż obok wielkich szklanych biurowców, sklepów i mieszkań zaczął płynąć wąski strumyk wody, nad którym wybudowano niewielkie mostki i kładki. Wzdłuż strumienia poprowadzono z kolei ścieżki dla pieszych i rowerzystów oraz zadbano, żeby zachował on swój naturalny, nieco dziki charakter. Zatem jest on obrośnięty krzewami i kwiatami, pływają po nim czaple i kaczki.

Strumień ma łączną długość jedenastu kilometrów (!) i stanowi naturalny zielony kanion rzeczny przecinający ściśle zabudowane centrum Seulu. Ponieważ ciek wodny poprowadzono w zagłębieniu, zatem jest tutaj dużo ciszej niż na poziomie ulicy. Niemalże od momentu powstania, mieszkańcy pokochali to miejsce, skutecznie zamykając usta malkontentom.
Kiedy byłem tam w słoneczny dzień, niemal na całej długości kanału można było spotkać ludzi siedzących na kamiennych siedziskach, którzy moczyli sobie nogi w ciepłej wodzie, ciesząc się zielonym azylem w centrum metropolii. I byli to głównie pracownicy okolicznych biur, którzy w ten sposób spędzali przerwę w pracy. W miejscu, gdzie jeszcze kilka lat temu stały w korkach sznury aut, teraz można poczuć się jak gdzieś w malutkiej wsi, choć przecież cały czas znajdujemy się w samym centrum Seulu.


A co się stało się z autami? Otóż ruch samochodowy rozlał się na inne ulice, natomiast stolica wcale nie zakorkowała się na amen (co wieszczyli przeciwnicy inwestycji), bo wielu spośród mieszkańców i pracowników okolicznych biur zdecydowało się przy tej okazji na korzystanie z seulskiego metra.
W krótkim czasie strumień Cheonggyecheon stał się również… jedną z największych i najchętniej odwiedzanych atrakcji Seulu. Zielony kanion przecinający betonowe miasto okazał się być oryginalnym miejscem przyciągającym setki tysięcy turystów… oraz inspiracją dla planistów i architektów z innych miast.

Dodatkowo jeszcze projektanci zadbali o to, żeby podczas spaceru nie zabrakło nam atrakcji. I tak oto można tutaj podziwiać nie tylko oryginalne mosty i kładki, ale także ceramiczne mozaiki przedstawiające historię najsłynniejszego koreańskiego króla, liczne kaskady i spiętrzenia wodne. Są tutaj również miejsca, w których odbywają się koncerty i przedstawienia oraz plenerowe wystawy artystów. Nudy w każdym razie nie ma, choć i tak w roli głównej występuje tutaj woda.


Na fali ogromnego zainteresowania nową atrakcją Seulu otwarto nawet Muzeum Strumienia Cheonggyecheon. Wewnątrz można obejrzeć między innymi stare zdjęcia autostrady przebiegającej niegdyś w miejscu rzeczki i porównanie ich ze stanem dzisiejszym.


A na zakończenie życzę wszystkim gospodarzom polskich miast i miasteczek żeby nie obawiali się realizacji wielkich wizji. I żeby zerkali w kierunku tych, którzy mieli odwagę zrobić krok w dobrą stronę.

TUTAJ przeczytasz o „urokach” zakazów w Singapurze.

Nowe opowieści z podróży przeczytasz w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!