TUTAJ przeczytasz pierwszą część opowieści o Petrze

Ale powtarzam – pięknym damom wybacza się więcej, więc nawet jeśli możemy być zirytowani ciągłym ustępowaniem konnym zaprzęgom to i tak za chwilę będziemy bezsilni wobec widoku, który na nas czeka. Oto bowiem niespodziewanie u wylotu wąwozu dochodzimy do najbardziej znanej i najczęściej obfotografowanej atrakcji Petry, czyli Skarbca! Są kobiety ładne. Są kobiety piękne. Ale są i te zjawiskowe, wobec których wypada nam tylko paść na kolana i skapitulować wobec ich urody. I taki właśnie jest Skarbiec Faraona. Kiedy nagle wyłania się zza wąskich skał wąwozu, mamy wrażenie, że zniewalająco piękna Miss Świata stoi w pełnym słońcu i dodatkowo uśmiecha się… dokładnie w naszym kierunku.

Budowla jest zjawiskowa. Wysoka na 40 i szeroka na 25 metrów, wykuta w piaskowej skale, ozdobiona misternymi żłobieniami i sprawiająca wrażenie opierającej się na sześciu kolumnach, stała się symbolem Petry i jej najjaśniejszym punktem. Wiecznie zatłoczone miejsce, gdzie dziennie powstaje pewnie ze sto tysięcy zdjęć, hałaśliwi Chińczycy płacą Beduinom za fotkę na wielbłądzie, a chętni kupują herbatkę i pamiątki z 10-krotnym przebiciem w jednym z licznych straganów.

Ale – jak już pisałem – zjawiskowym pięknościom wybacza się wszystkie grzechy, więc i nawet ten tłum ludzi nie wpływa na obiektywne postrzeganie tego miejsca, które jest po prostu wspaniałe. Do jego popularności przyczynił się też w znacznym stopniu Steven Spielberg, który właśnie tutaj umieścił finałową scenę swojego filmu „Indiana Jones i ostatnia krucjata”.

Część turystów odłącza się w tym momencie od głównej drogi i zaczyna się wspinać bocznym szlakiem tylko po to, ażeby mieć jeszcze lepsze ujęcia fotograficzne na Skarbiec ze skał wyrastających naprzeciwko. Widok jest niezapomniany i warty godzinnej wędrówki. I tutaj ważna informacja: główny szlak, który opisuję to tylko mały wycinek wszystkich dostępnych dróg, którymi możemy chodzić na terenie starożytnego miasta. Istnieje kilkanaście bocznych dróżek, dzięki którym będziemy mieli okazję zobaczyć Petrę z różnych perspektyw i poznać jej ukryte sekrety. Dlatego polecam wszystkim wykupienie opcji dwudniowego zwiedzania tego miejsca, co pozwoli nam w pełni zrozumieć dlaczego zostało ono okrzyknięte „nowym cudem świata”.

A co czeka nas za Skarbcem? Ano tam kończy się już fotogeniczny wąwóz, ale zaczyna się za to centrum starożytnego miasta Petra. Tutaj atrakcja goni atrakcję. Mijamy zatem starożytny teatr, ba – teatrzysko, które niegdyś mieściło na widowni 7 tysięcy osób co pozwala nam sobie uświadomić sobie rangę miasta w tamtych czasach. Mijamy też (położone na okolicznych wzgórzach) groby: Koryncki, Jedwabny, czy też najważniejszy z nich: grobowiec Sekstusa Florentinusa. Kim był ten jegomość? Otóż był on kiedyś rzymskim namiestnikiem Arabii, który widocznie zasłużył sobie pośmiertnie na takie wyróżnienie. Na Jowisza: co ja miałbym zrobić za życia, żeby wyrzeźbiono mi takie cudo jak temu dżentelmenowi? Nie wiem, ale facet musiał być niezłym cwaniakiem, skoro 2000 lat później wciąż zachwycamy się grobowcem polityka…

Dalej idziemy sobie główną ulicą starożytnej Petry, która to arteria liczy sobie – bagatela – wspomniane przed chwilą 2000 lat. Poznamy ją po okazałych kolumnadach. Stąd tylko kilka kroków dzieli nas od Wielkiej Świątyni, gdzie kiedyś mieścił się centralny punkt Petry.

Dalej możemy podążyć przed  siebie, napić się kawy w restauracji która mieści się w centrum starożytnego miasta oraz wspiąć się po kamiennych schodach do Al-Dajr, czyli Monastyru. Mimo, że jest większy od Skarbca, to jednak ustępuje mu sławą, choć obiektywnie to naprawdę piękna budowla. Ale Steven Spielberg tutaj najwyraźniej nie dotarł, zatem to właśnie mniejszy brat Monastyru czyli Skarbiec stał się symbolem Petry. No cóż, piękne panie miewają też młodsze siostry, którym w karierze czasami brakuje jedynie łutu szczęścia… I tutaj właśnie kończy się główny szlak Petry. Czeka nas jeszcze powrót tą samą drogą.

Aha – czy wspomniałem już o Beduinach? Będąc w Petrze nie możemy ich nie zauważyć. To właśnie oni zmonopolizowali obsługę turystyczną w tym miejscu. Zaprzęg konny? Proszę, Beduin czeka w powozie. Pamiątki? Oczywiście, kupicie je u nich na stoisku. Przejażdżka osiołkiem? Nic prostszego: Beduini zawiozą nas dokładnie tam, gdzie chcemy dotrzeć. Albowiem oni mieszkali tutaj od zawsze. Gdzie? W grotach i jaskiniach skalnych, którymi pokryte są tutejsze góry. Co prawda większość z nich wysiedlono stąd w latach 80-tych XX wieku, kiedy to Petrę wpisano na listę UNESCO. Jednak część społeczności Beduinów zbuntowała się, więc do dziś mieszkają oni w grotach starożytnego miasta. Z tradycją się nie walczy, bo i tak się nie wygra…

No dobrze, to jeśli już nasyciliśmy swoje oczy urodą tej przecudownej pani Petry, to na koniec wypada wspomnieć o ostatniej wadzie naszej Miss Urody. Mianowicie jest nią ogromna komercjalizacja tego miejsca. Niemalże przez cały czas trwania naszej kilkugodzinnej wycieczki musimy opędzać się od propozycji wycieczek konnych, mijamy kiczowate stragany z bliskowschodnią cepelią, a tłumy Chińczyków okupujących każdy metr kwadratowy miejsca, oraz Beduini namawiający nas na zdjęcie z wielbłądem, potrafią nieco zepsuć nam obraz całości.

Ale z drugiej strony – jak już pisałem na początku – pięknym paniom wybacza się wszystko, a ich wad się przez długi czas nie zauważa. I to samo jest z Petrą. To miejsce obezwładnia nas swoim pięknem.. Ono nie bierze jeńców, rozkochuje od samego początku i nie mamy wątpliwości, dlaczego zasłużyło sobie na miano nowego cudu świata.

Dlatego wybaczcie mi panie feministki, ale uroda ma znaczenie. A Petra jest tego idealnym przykładem, co potwierdza z głębi swojego serca, zakochany w tym miejscu Michał Szulim.

TUTAJ przeczytasz o dziwnym gruzińskim muzeum.

Nowe opowieści z podróży przeczytasz w moich trzech książkach . Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!