Czy pamiętacie niedawną aferę związaną z uczelnią Collegium Humanum? Przypomnę: nasze „orły” parlamentarno-samorządowe hurtem studiowały w tej szkole, przy czym okazało się, że były to studia raczej wirtualne. Bowiem ci geniusze intelektu nie robili tego z powodu pędu do wiedzy, tylko dlatego, że potrzebny był im „na papierze” tytuł naukowy niezbędny do obejmowania dobrze płatnych funkcji w zarządach państwowych spółek. Taki wymóg. To ja takim razie proponuję wprowadzić obostrzenie dla samorządowców o roboczej nazwie: „chcesz rządzić miastem? MUSISZ wcześniej jechać do Kopenhagi”. Czemu akurat tam? Bo to miasto od wielu już lat jest uważane za jedno z najlepszych miejsc do życia na całym świecie.

Drogi czytelniku, lojalnie uprzedzam: jeśli należysz do grupy osób, które uważają, że miasta są głównie dla samochodów, a ulice w centrum należy poszerzać, natomiast pieszym wybudować podziemne przejścia i kładki – lepiej będzie, jak poczytasz sobie o Moskwie czy Teheranie. Tam powinieneś czuć się jak ryba w wodzie, stojąc w kilkukilometrowym korku na pięciopasmowej ulicy w centrum. Powodzenia!

Albowiem Kopenhaga od lat jest w awangardzie zmian, które czynią to miasto miejscem przyjemnym do życia, cichszym, nadającym się do spacerów i przejażdżek na rowerze bez konieczności szukania miejsc do parkowania. I tak oto w rankingu Economist Intelligence Unit na najlepsze miasto do życia dla ludzi Kopenhaga zajęła pierwszą pozycję. Zresztą podobnie jak w latach poprzednich. Co tu się wydarzyło?

Po pierwsze (drodzy samorządowcy, nadstawcie uszy): tutaj nie boją się wprowadzać odważnych, często rewolucyjnych zmian. Przykładem jest główna ulica w centrum miasta, czyli Strøget. Dziś to tętniący życiem, ponad kilometrowy deptak handlowy, przy którym znajdują się setki sklepów, kawiarni czy restauracji. Idealne miejsce do spacerów. Ale proszę sobie wyobrazić, ze jeszcze na początku lat 60. XX wieku, każdego dnia tysiące aut stały tutaj każdego dnia w korkach, a piesi przemykali pomiędzy nimi, chcąc jak najszybciej uciec z tej zatłoczonej arterii.

I wtedy władze Kopenhagi… postanowiły, że z tej głównej ulicy w centrum usuną ruch samochodowy i oddadzą ją w całości pieszym i rowerzystom. Był rok 1962, nikomu jeszcze na świecie nie śniły się jeszcze podobne rozwiązania, zatem dla kierowców w Kopenhadze to był szok! Wieszczono, że „stolica pogrąży się w gigantycznych korkach”, że to „absolutnie złe posunięcie”, a miasto czeka komunikacyjny Armagedon.

I co się okazało? Otóż koniec świata nie nastąpił, auta zaczęły jeździć innymi drogami, a na ulicy Strøget pojawiły się nagle tłumy spacerowiczów. Jak grzyby po deszczu zaczęły tutaj powstawać sklepy i restauracje, a ulica stała się wizytówką Kopenhagi i jedną z głównych atrakcji turystycznych.

Co ciekawe, to odważne posunięcie stało się wzorem dla innych miast. Dziś ulice zamienione w deptaki to normalny widok w większości stolic, ale trzeba powiedzieć głośno: Kopenhaga zrobiła to jako pierwsza, zanim to było modne. Łącznie z likwidacją tras szybkiego ruchu na terenie stolicy. Wszak miasto to nie autostrada, tylko miejsce do życia.

Kolejny przykład nieszablonowego myślenia władz to dzielnica Christiania, której fenomen opisałem w książce „To naprawdę Europa?”. W skrócie: tereny po byłych koszarach wojskowych stały puste aż do początku lat 70. XX wieku, kiedy nielegalnie zajęli je hippisi, ogłaszając ten teren „Wolnym Miastem Christiania”. Miało to być miejsce możliwie niezależne od władz miasta, które nowi lokatorzy zaczęli urządzać po swojemu. Mogę się założyć, że włodarze innych miast Europy natychmiast by zareagowali na takie bezprawne zajęcie terenu, tym bardziej, że na pewno niejeden deweloper ostrzyłby sobie swoje kiełki na atrakcyjny kawał ziemi położony niemalże w centrum miasta. I choć życie między lokatorami Christianii a urzędnikami miejskimi nie zawsze układały się przesadnie kolorowo, to faktem jest, że Wolne Miasto Christiania istnieje do dziś, jakby z boku Kopenhagi. A poprzez odmienność i oryginalność swoich mieszkańców, ta część miasta stała się kolejną ogromną atrakcją stolicy Danii.

Kopenhaga to w ogóle jest idealne miasto na tak zwany city break. Nie za duże, nie za małe, pełne historycznej zabudowy, poprzecinane kanałami, z pięknym nabrzeżem, interesującymi muzeami i mnóstwem terenów zielonych. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Przy czym miasto nie odcina kuponów od zamierzchłej historii, co to, to nie.

Tutaj z impetem wkroczyła nowoczesność… i to w jakim stylu!

Agent Cooper, główny bohater kultowego serialu „Miasteczko Twin Peaks”, popijając kawę w jednym z lokali, wypowiada zdanie: damn good coffee! (cholernie dobra ta kawa!). Otóż kiedy ja przyjechałem do Kopenhagi i przeszedłem się nadrzecznym deptakiem wzdłuż Sydhavnen, miałem ochotę krzyknąć, parafrazując agenta Coopera: „cholernie dobra ta architektura!”.

Bowiem wzdłuż nabrzeża można tutaj podziwiać nowoczesną część Kopenhagi, a niektóre budynki do prawdziwe dzieła sztuki architektonicznej. Widać, że na projektantach nie oszczędzano, zatem każdy budynek to odrębna wypowiedź jego twórcy, wręcz dzieło sztuki! Zresztą interesujące bryły są w Kopenhadze obecne niemal wszędzie.

Bowiem jeśli ktoś szuka genialnie zaprojektowanych nowoczesnych budowli, to Kopenhaga ma wiele do zaoferowania. Wystarczy odwiedzić budynek Operaen (Duńskiej Orkiestry Królewskiej) – jeden z najnowocześniejszych tego typu obiektów na świecie. Polecam też zajrzeć na taras widokowy, z którego rozpościera się imponujący widok na miasto.

Kolejnym budynkiem, który robi piorunujące wrażenie, jest siedziba Królewskiej Biblioteki Duńskiej, czyli tak zwany Black Diamond. Bryła uwodzi fasadą pokrytą czarnym granitem. Dostępna dla wszystkich (zupełnie za darmo) stała się centrum spotkań tysięcy – nie tylko studentów i czytelników, ale także turystów z całego świata.

Dużo kopenhaskich nowoczesnych budynków było projektowanych z myślą o ekologii – stąd liczna zieleń wkomponowana w ich fasady oraz najbliższe otoczenie. Ale czasami geniusz projektantów sięga jeszcze dalej. Oto bowiem przed mamy przed sobą CopenHill, czyli całoroczną zjeżdżalnię narciarską, zbudowaną… na szczycie spalarni odpadów! Znajduje się tam jeszcze kawiarnia, ścianka wspinaczkowa, trasa widokowy, poprowadzono również trasy turystyczne. Takie cuda tylko w Kopenhadze!

Miasto już dawno temu (jako jedno z pierwszych na świecie) zaczęło budować tak zwane parki kieszonkowe, przekształcając niewielki fragmenty miasta na tereny zielone. Dzisiaj to zaczyna być normą, ale Kopenhaga przetarła szlaki także w tej dziedzinie. No i rowery – tutaj ptaktycznie każdy używa tego środka transportu, a już wiele lat temu zaczęły tutaj powstawać szerokie ścieżki rowerowe. Bo skoro rowerzyści lubią jeździć a parach, to znaczy, że trzeba im to umożliwić. Niby nic odkrywczego, a jednak – w takiej Warszawie na przykład, cały czas budowane są stosunkowo wąskie drogi dla jednośladów, na których dwoje rowerzystów ledwo może się ominąć.

Zatem życzę każdemu z nas, żeby nasze miasta i miasteczka stawały choć trochę podobnie do Kopenhagi, a włodarze mieli nieco szersze horyzonty myślowe niż te, których nauczyli się na nieistniejących i wirtualnych „studiach”.

TUTAJ przeczytasz o pewnym, nieznanym turystom, zakątku Paryża.

Nowe opowieści z podróży przeczytasz w moich trzech książkach. Kliknij tutaj, żeby kupić książki.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!