Ten tekst będzie jedną wielką samokrytyką! Napisaną przez człowieka, który właśnie posypuje obficie głowę popiołem i bije się w swoją wychudzoną pierś, bowiem w całej okazałości zdał sobie sprawę z tego, że przez całe lata popełniał błąd za błędem i gdyby nie zupełny przypadek, nigdy nie odkryłby urokliwej, lokalnej perełki o nazwie Szydłowiec.

Mój dziadek miał kiedyś konia. To wierne zwierzę było niezmiennie zdziwione, kiedy raz na jakiś czas – zamiast wracać z pracy do domu umówioną i doskonale od lat znaną trasą – dziadek kazał mu zbaczać z głównej drogi, chcąc zahaczyć o bar z zimnym piwem. Biedna chabeta stawała się w tym momencie niepewna i zdezorientowana, a odzyskiwała rezon dopiero wtedy, gdy godzinę później ponownie docierała do doskonale jej znanej drogi prowadzącej do domu.

Ja również przez wiele lat zachowywałem się jak koń mojego dziadka. Tyle razy jeździłem przecież trasą Warszawa – Kraków (przy której położony jest Szydłowiec) i ani razu – powtarzam: ani razu – nie wpadłem na pomysł, żeby na moment zboczyć ze znanej mi drogi i choćby rzucić okiem na to miasto. Wydawało mi się, że nic ciekawego w Szydłowcu nie znajdę.

Oj, głupiś, Michale, głupiś! Jak koń nieparzystokopytny albo i bardziej. Błąd zaniechania, ot co… Na szczęście stary jak świat przypadek okazał się dużo mądrzejszy ode mnie i sprawił, że w końcu tam trafiłem. Zadzwoniła bowiem do mnie przemiła pani z tamtejszego centrum kultury, która chciała mi tam zorganizować podróżnicze spotkanie autorskie. Dość często jeżdżę na takie spotkania w całym kraju, podczas których opowiadam o miejscach, które zwiedziłem i – o dziwo – przychodzą na nie ludzie, którzy chcą tych opowieści posłuchać. A zatem któregoś pięknego, wrześniowego dnia wysiadłem z autobusu na dworcu w Szydłowcu.

Dworzec jak dworzec – nic ciekawego, a ja miałem dwie godziny do rozpoczęcia spotkania. I co zrobiłem? Ano, jest to kolejny dowód na to, że czasami miewam bardzo niski poziom oleum w głowie. Swoje pierwsze kroki skierowałem bowiem do jakiegoś sklepu na dworcu, gdzie spędziłem niespieszne 20 minut. Potem kolejny sklep… w którym upłynęło mi następne pół godziny. I zapewne jeszcze długo zgłębiałbym pasjonujące życie placówek handlowych Szydłowca, gdyby nie kolejny przypadek, który sprawił, że na tablicy z mapą miasta odkryłem informację o starym kirkucie, który – jak się okazało – znajdował się tuż obok.

Szydłowiec kirkut

Oczywiście poszedłem tam… i przeżyłem pierwsze ogromne zaskoczenie tego dnia. Dodam, że bardzo pozytywne zaskoczenie. To malowniczo położone miejsce, na którym znajduje się… blisko 3000 macew, które, stojąc pochylone pośród drzew, tworzą jedyny w swoim rodzaju klimat. „No, no, w Szydłowcu takie cudo?” – pomyślałem sobie, bo naprawdę byłem pod wrażeniem tego niezwykłego żydowskiego cmentarza, który mógłby spokojnie służyć za filmową scenografię. A że została mi godzinka do spotkania, z pewnym ociąganiem ruszyłem w stronę domu kultury.

I znowu – gdyby droga nie prowadziła przez okolice rynku, zapewne nigdy bym tam nie dotarł i… po raz kolejny tego dnia nie opadłaby mi szczęka. Bo kiedy zobaczyłem tamtejszy ratusz (niczym nie ustępujący temu w Sandomierzu), okoliczne kamieniczki, pręgierz oraz Dom Pod Dębem… to aż stanąłem w miejscu z wrażenia. To naprawdę śliczne miejsce, którego za żadne skarby nie spodziewałem się odkryć w Szydłowcu.

szyd1

A kilka minut później moja biedna szczęka z wielkim łoskotem po raz trzeci tego dnia spadła na podłogę, a raczej na kamienną posadzkę kościoła farnego, położonego tuż obok Rynku. Z zewnątrz nic nie zapowiadało, że ta budowla kryje takie cuda w środku, ale – nie przesadzam – to chyba jeden z najbardziej klimatycznych i najładniejszych kościołów w Polsce. Bogate, złote zdobienia, gotyckie sklepienie nad ołtarzem, niesamowity obraz namalowany na suficie i… brudnopis architekta tej budowli zostawiony na jednej ze ścian. Byłem w kościele sam i gdyby nie fakt, że (przez moją wcześniejszą lekkomyślność, niewiedzę i marnowanie czasu) zostało mi tylko 20 minut do spotkania, pewnie spędziłbym tam co najmniej godzinę, bo w środku jest naprawdę magicznie i ciężko stamtąd wyjść.

Szybkim krokiem udałem się w stronę domu kultury… aby po kilku minutach, po raz czwarty tego dnia, aż przystanąć w miejscu ze zdziwienia – niczym stary koń mojego dziadka na widok bocznej drogi, w którą musiał niespodziewanie skręcić. Bo oto moim oczom ukazał się duży kompleks parkowy – z zadbanymi alejkami i przepięknym jeziorem, w którego tafli… odbijał się okazały, renesansowy zamek! Bowiem okazało się, że dom kultury mieści się właśnie w starym magnackim zamku, z przepięknym i rozległym dziedzińcem oraz okazałą bramą. Swoją siedzibę ma tam również Muzeum Instrumentów Ludowych. Całość robi naprawdę spektakularne wrażenie… zatem nie dziwcie mi się, że stanąłem w miejscu jak wryty na ten widok.

szyd2

No i co powiecie? W ciągu jednej godziny spędzonej w Szydłowcu zostałem zaskoczony czterokrotnie. Miasto potraktowało mnie z zaskoczenia czterema silnymi ciosami sierpowymi… które skutecznie mnie znokautowały. A zatem ogłaszam dzisiaj wszem i wobec moją rzetelną, szczerą i druzgocącą samokrytykę, obiecując jednocześnie, że od tej chwili będę wyczulony na miejsca, które, być może, mijam każdego dnia, nieświadomy ich wartości. Czas zdjąć klapki z oczu, zacząć rozglądać się na boki i zjeżdżać na bok ze znanych nam doskonale dróg, żeby, broń Boże, nie przegapić więcej takich perełek jak Szydłowiec.

A jak już dojdę do siebie, to wrócę tam na cały dzień. Ktoś jedzie ze mną?

Tutaj przeczytasz o pewnym miejscu we Wrocławiu… żywcem wyjętym z horroru.

Nowe, premierowe i niepublikowane opowieści z moich podróży, przeczytasz w książce „Miejsce Za Miejscem, czyli podróże małe i duże”. Kliknij tutaj, żeby kupić książkę.

Chcesz być na bieżąco? Kliknij tutaj i polub ten blog na Facebooku!

Audycja „Miejsce Za Miejscem”- w każdy wtorek o 10:20 na antenie Radia Dla Ciebie oraz na: www.rdc.plArchiwalnych audycji można posłuchać tutaj

————————————————————————————————————-